Skocz do zawartości

aguagu

Użytkownik
  • Postów

    682
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    17

Treść opublikowana przez aguagu

  1. aguagu

    II stopień

    "Podstawowym kryterium naboru jest ukończenie studiów licencjackich albo magisterskich na kierunku studiów należącym do dziedziny nauk ekonomicznych" Ukończyłaś kierunek z obszaru nauk ekonomicznych.
  2. Przecież to zależy od kierunku. Na jednym można pracować na cały etat, na innym na cały etat to się siedzi na zajęciach.
  3. Obie uczelnie mają podobny poziom i są w dużych miastach, więc to tak naprawdę żadna różnica. To raczej kwestia, czy wolisz rachunkowość, czy audyt i inwestycje.
  4. Dużo osób szuka o tej porze roku informacji o studiach magisterskich, więc pomyślałam, że się podzielę wrażeniami ze swoich. Może komuś się przyda. Jak się studiuje lingwistykę stosowaną na Uniwersytecie Warszawskim? Opinia dotyczy wyłącznie zaocznych (jenodjęzycznych!) studiów magisterskich. Poszłam na lingwistykę stosowaną, bo nie chciałam robić magistra z filologii angielskie, na której na UW specjalności są bardzie akademickie niż praktyczne (np. językoznawstwo, literaturoznawstwo). A mnie zależało na praktycznej nauce, a konkretnie na tłumaczeniach. I pod tym kątek był to dobry wybór. Większość studentów, a raczej studentek, bo w grupie mieliśmy tylko jednego chłopaka, stanowiły absolwentki kolegiów nauczycielskich, które jeszcze wtedy istniały, ale tylko na poziome licencjackim. Było też trochę osób po filologii angielskiej i pojedyncze osoby po innych kierunkach. Rekrutacja odbywała się na zasadzie rozmowy kwalifikacyjnej, oczywiście po angielsku, która była dość luźna. Za moich czasów studia magisterskie trwały programowo 3 lata, potem skrócono je do 2 lat i obcięto część zajęć. Ja byłam na specjalności tłumaczeniowej, możliwa była też nauczycielsko-tłumaczeniowa, ale tylko dla osób, które zdobyły uprawnienia pedagogiczne na poziomie licencjackim. Część zajęć była po polsku, część po angielsku. (Nie wszyscy prowadzący byli anglistami, poza tym warsztaty tłumaczeniowe z natury rzeczy są dwujęzyczne). Program wyglądał tak: Przez całe trzy lata były warsztaty tłumaczeniowe z trójką prowadzących. Filec specjalizowała się w tekstach prawnych i ekonomicznych, a listy słówek do przyswojenia bywały u niej długie. Nazwiska dwojga pozostałych ćwiczeniowców mi umknęły. Ale pan od tłumaczenia książek prowadził je naprawdę dobrze, a pani od tekstów naukowych też nie była zła. Były też jedne zajęcia z tłumaczenia ustnego z dr Biernacką, ale na tyle mało godzin, że wystarczyło tylko, żeby się przekonać, czy w ogóle chcemy iść w tę stronę. I tylko konsekutywne, żadnego symultanicznego. Generalnie do poziomu warsztatów nic nie mam, zajęcia były dobrze prowadzone, ale to jednak tylko co drugi weekend przez trzy lata, tak naprawdę tylko wstęp do bycia tłumaczem, który wymaga dalszej specjalizacji. Na przykład z tekstami prawnymi i ekonomicznymi poczułam się pewnie dopiero po podyplomówce, na której poza warsztatami miałam też ogólne zajęcia z prawa i ekonomii, a to jednak ważne, żeby rozumieć, co się czyta, a nie tylko znać słówka. Jakie były inne zajęcia? I rok Gramatyka kontrastywna z Konikiem. Świetny wykład, chodziło się z przyjemnością. Ćwiczenia praktyczne z gramatyki z drem Kowalskim. Przykładał się, dawał fajne ćwiczenia. Kierunki i tendencje we współczesnym językoznawstwie. Dość ogólny wykład z jednym germanistą. Translatoryka. Wykład z dr Szczęsny, rusycystką. Nie jakiś bardzo pasjonujący, ale na kierunku tłumaczeniowym jednak potrzebny. Kultura i historia obszaru języka angielskiego. Czyli cała kulturałaka w jednym przedmiocie. Na pierwszym roku robiło się Wielką Brytanię, a na drugim Stany Zjednoczone. Tego przedmiotu nie lubiłam ze względu na prowadzącą. Na ćwiczeniach robiliśmy prezentacje, a Światal je oceniała. Nie była zbyt miła, czasem potrafiła komuś pojechać od idiotów ad personam. Egzamin też był paskudny. Nazywaliśmy go egzaminem z Wikipedii, bo mogły paść pytania dosłownie o wszystko. Z historii, literatury albo ustroju politycznego. Trzeba było na przykład domyślić się, który polityk jest autorem przytoczonych słów i opisać, do czego się odnosił. Kwestia szczęścia, bo albo się coś przypadkiem wiedziało, albo nie. Dużo osób miało warunki. Problemy ortografii polskiej. W ramach oguna lub monografu (na zaocznych nie ma wyboru, trzeba chodzić na to, co dają). Całkiem pouczający wykład na polonistyce z prof. Solonim. II rok Academic writing. Na Wawrzyniaka trzeba uważać, mądry facet, ale lubi czepiać się słówek i ma tendencje do filozofowania. Dlatego jak coś piszecie, musicie być tego całkowicie pewni, inaczej lepiej nie pisać. I nie cytujcie Bertranda Russella, to jego ulubiony filozof i na pewno zna go lepiej niż wy. Stylistyka i kultura współczesnego języka polskiego. Bardzo przydatne dla tłumacza konwersatorium z dr Gruszczyńską. Wschodnioazjatycki krąg językowy. Też jakiś z góry narzucony ogun lub monograf. Temat ciekawy, ale prowadzący nieco leciwy i senny. Był też jeszcze jeden bardzo fajny monograf o kulturze głuchoniemych i języku migowym z pewnym doktorem z polonistyki. III rok To już tylko warsztaty i seminarium. Ja pisałam u Wójcickiego, który jest o tyle specyficzny, że nie życzy sobie oglądać prac magisterskich, jeśli nie są skończone. Czyta dopiero gotowe. Jak mu się spodoba, to zaraz jest obrona, a jak nie, to masz problem. Prace pisze się najczęściej w formie analizy tłumaczeń pod jakimś kontem. Pierwsza połowa pracy to sucha teoria, a druga właśnie taka analiza. Można też zrobić jakiś tematyczny słownik.
  5. Pomyślałam sobie, że raz a porządnie opiszę mój pierwszy, nieudany wybór kierunku ku przestrodze dla potomnych. Jak się studiuje dziennikarstwo i komunikację społeczną na Uniwersytecie Warszawskim? Studiowałam jeszcze w czasach kiedy prowadził to Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych (który to skrót złośliwi czytali jako Wóda, Dziwy i Nic Ponadto), teraz dziennikarstwo się oddzieliło i stworzyło osobny wydział (co złośliwi interpretują tak, że nauki polityczne po prostu dziennikarstwa się wstydziły). Kierunek dzienny za moich czasów nazywał się dziennikarstwo i komunikacja społeczna, potem to przemianowali na dziennikarstwo i medioznawstwo, ale to tak naprawdę jeden pies, bo program taki sam. Byłam na specjalności dziennikarskiej, czyli tak, gdzie ląduje większość studentów (ci którzy nie wybrali ani PR-u, ani fotografii). Na początku wszystko wyglądało jeszcze w miarę ok. Niby najlepszy uniwersytet w Polsce, żeby się dostać trzeba było mieć tak co najmniej 75% z wymaganych rozszerzonych matur, kilkanaście osób na miejsce. Teraz progi pospadały ze względu na niż demograficzny, ale nie tak bardzo, bo wciąż jest duże zainteresowanie tym nieszczęsnym kierunkiem. Bo to, co się dzieje już po rozpoczęciu studiów, to naprawdę obraza intelektu tych nieszczęsnych maturzystów. Jedynym plusem są chyba właśnie studenci, w większości ogarnięciu ludzie z różnymi zainteresowaniami, z którymi można porozmawiać na aktualne tematy. No i dużo imprez na koszt wydziału, samorząd jest w tej kwestii bardzo aktywny. Jeśli jednak chodzi o zajęcia, to na palcach jednej ręki można policzyć te cokolwiek warte. Dziennikarstwo nie powinno być jednak osobnym kierunkiem, bo to po prostu nie jest żadna dziedzina wiedzy i trudno z tego uszyć studia. Dziennikarstwo sprawdza się jako specjalizacja, na przykład na studiach polonistycznych, ale kiedy próbuje się z tego zrobić osobne studia, to po prostu szyje się program z jakichkolwiek zajęć, wstępów do wszystkiego i do niczego. A program wygląda mniej więcej tak: I rok Wykład z filozofii dla całego wydziału przez jeden semestr prowadzony przez sędziwego profesora, nieco senny i same podstawy, więc jak się wie, kim byli Arystoteles i stoicy, to się niczego nowego nie trzeba uczyć. Wykład z najnowszej historii Polski, czyli powtórka z matury. Prowadzi profesor, który mówi tak cicho i sennie, że praktycznie go w auli nie słychać. Dla przyzwoitości przychodzą ze dwie osoby z roku (który normalnie liczy 200 osób) i czytają gazetę. Jak się zdało maturę z historii (a za moich czasów była wymagana na ten kierunek), to i ten egzamin się zda bez dodatkowej nauki. Polski system medialny, wykład i ćwiczenia. Prawdziwa perła. Jeśli ktoś wychował się w lesie bez elektryczności, może nawet się czegoś dowie. Na wykładzie prof. Sonczyk recytuje definicje słów gazeta i czasopismo i opowiada, jak to lubi czytywać Przegląd Funeralny, a na ćwiczeniach robimy referaty o tym, jakie są w Polsce gazety oraz stacje radiowe i telewizyjne. (PS Nie piszcie żadnej pracy u Snoczyka, bo nigdy nie wyjdziecie z pierwszego rozdziału. Będzie w nieskończoność robił poprawki własnych poprawek). Teoria komunikacji społecznej. Prof. Mrozowski napisał sobie taką książkę o komunikacji społecznej z różnymi ładnymi wykresami, które niewiele wnoszą. Potem zrobił z tego slajdy i wykład. I tych slajdów trzeba się nauczyć, żeby zdać. Do ogarnięcia w godzinę. Socjologia. Następny wykład z ogólnym wstępem do dziedziny, czyli podstawowe definicje do nauczenia się ze slajdów. Gatunki dziennikarskie. Znowu same definicje tychże gatunków do zapamiętania ze slajdów. Jedyne wartościowe zajęcia na pierwszym roku to wykład z podstaw prawa i wykład z języka jako narzędzia komunikacji, czyli tak naprawdę podstaw językoznawstwa z prof. Gruszczyńskim, który po prostu świetnie go prowadzi. II rok Mikroekonomia i makroekonomia. Kolejne wykłady z serii naucz się podstawowych definicji ze slajdów i powtórz je na egzaminie. Prawo prasowe. Wykład i ćwiczenia. Cały rok tłucze się jedną ustawę, która ma kilkadziesiąt stron i można ją przeczytać w pół godziny. Serio. Można wyzionąć ducha z nudów. Zagraniczne systemy medialne. Wykład i ćwiczenia. To samo co polski system medialny, tylko omawia się media z kilku największych krajów świata, czy raczej Europy i Ameryki Północnej. Prowadzący ćwiczenia wydaje się fajny, dopóki nie zajrzycie, jaki głupoty pisze na fejsie. Głowa mała. Technologie informacyjne mediów i dziennikarskie źródła informacji, czyli prof. Gogołek. Prawdziwa perła naszego wydziału. Nazywany też pieszczotliwie Pierdołkiem. Prof. Gogłek prowadzi teoretyczny wykład z informatyki (bo tak na żywo to komputera na tych studiach nie zobaczycie) i napisał książkę, której sformułował jedyne słuszne definicje. Czego? Ano na przykład przeglądarki internetowej i programu antywirusowego. Musicie się tych definicji nauczyć na pamięć i odtworzyć słowo w słowo na egzaminie. Własnymi słowami nie można, wtedy jest poprawka. Ludzie zdają po kilkanaście razy. Warsztat dziennikarski, kolejna perła. Jedyne praktyczne zajęcia. Miałam je z 80-letnim panem o nazwisku Jaruzelski (może nawet z tych Jaruzelskich, bo ostatnio pracował w poprzednim systemie, a cały wydział zawsze był nieco czerwony). Nie słyszał na jedno ucho, więc żeby jakakolwiek się z nim porozumieć, trzeba było krzyczeć. Kazał pisać jakieś prace, a potem całe zajęcia je czytał, ale jak mu się dwie na różne tematy skleiły, to nawet nie zauważył. Studenci szybko stwierdzają, że to nie ma sensu, i po prostu drukują coś z neta. Jedyne sensowne zajęcia na drugim roku to język wypowiedzi dziennikarskiej, czyli tak naprawdę wstęp do poprawności językowej. Ćwiczenia prowadzą doktorantki z polonistyki, od których naprawdę można się czegoś nauczyć. III rok Pojawia się specjalizacja (np. radiowa, telewizyjna). Podobno zajęcia bywają nawet ciekawe, ale jak już pracujecie w mediach, to jesteście zwolnieni. Etyka dziennikarska, czyli powtórka z prawa prasowego. Historia mediów. Kolejna perła i są z tego niezapomniane ćwiczenia z Lidią, podczas których robi się referaty o przedwojennych lokalnych gazetach, o których nigdy nie słyszeliście i już nigdy potem nie usłyszycie. Wstęp do PR. Oj, to był niemożebnie głupi wykład. Pan upierał się, że informacje prasowe należy wysyłać zawsze w środę bez względu na to, czy do dziennika, czy to kwartalnika. Retoryka i erystyka. To nie jest złe. Wykład prowadzi Bralczyk, tylko że rzadko przychodzi. Częściej bywa w szkołach prywatnych które lepiej mu płacą. Tu pracuje chyba tylko po to, żeby napisać sobie UW obok nazwiska, ale generalnie ma wywalone. Ćwiczenia są całkiem przyzwoite. Można chodzić do Kochana, który napisał nawet jakieś niezłe książki i da się z nim pogadać. Wasilewski też jest w porządku, chociaż lubi zdradzać żonę ze studentkami. Są też jakieś przedmioty do wyboru. Te z Habielskim nie są złe. Chłop trochę zblazowany, sam wam powie, że te studia są bez sensu. No i też czasem sypia ze studentkami. Ale tak naprawdę jedyne ciekawe zajęcia to współczesne systemy polityczne z Wojtaszczykiem. To ten, który pisze podręczniki do WOS-u. Tam się czegoś dowiecie tak dla odmiany. A co do seminariów, to niby zawsze ma ich być dużo, a potem się okazuje, że prawie wszystkie są z historii prasy. Są też wymagane praktyki. Te normalne studenckie podpiszą wam w pracy. Ale jest jeszcze drugi rodzaj. Wydział wydaje taką gazetkę PDF (to tytuł, nie format), której nikt nie chce czytać ani do niej pisać. Pisanie do niej jest więc dla studentów obowiązkowe jako dodatkowe praktyki. Generalnie to plus jest taki, że wszystkie te zajęcia można upchnąć w dwa dni i chodzić do pracy. Same studia da się skończyć, nie przeczytawszy ani jednej książki, i jeszcze mieć stypendium naukowe.
  6. 1. Tylko jeśli na tym kierunku będą jeszcze miejsca i uruchomią dodatkową rekrutację. Co raczej wątpliwe, bo skoro jesteś na liście rezerwowej, to raczej chętnych im nie brakuje. 2. To nie przejdzie. 3. Albo poprawisz maturę, albo Cię nie przyjmą. Serio. Jakbyś zdała tę sesję, to też nie mogłabyś się przenieść na inny kierunek. To tak nie działa. Na każdy kierunek jest osobna rekrutacja.
  7. To są dobre uczelnie niepubliczne, ale nie lepsze od publicznych, które wymieniłeś. Jak masz szansę iść na UWr, UMCS czy na jakiś uniwersytet ekonomiczny dziennie i za darmo, to po prostu nie ma sensu płacić za to samo na Łazarskim czy Koźmińskim.
  8. A niby które i przez kogo?
  9. Jeśli to dobra uczelnia prywatna, to nie, ale takich jest niewiele.
  10. Nie wiem, jakim sposobem prawo miałoby być alternatywą dla historii, skro na prawie uczysz się prawa, a jedyną historią jest chyba prawo rzymski (tzn. też prawo, ale stare). To, że na oba kierunki ludzie idą po klasach humanistycznych, nie czyni z nich kierunków pokrewnych. Prawo nawet nie jest, tak jak historia, kierunkiem humanistycznym. Jest kierunkiem społecznym, czyli czymś, z czym najwięcej ma się do czynienia w liceum właśnie na lekcjach WOS. I tak, na prawie uczysz się prawa, zakuwasz ustawy. Jak Cię to nie interesuje, to rzeczywiście może być bolesne. Poza tym na prawo raczej zwykle chadza się po to, żeby iść na aplikację, czyli zostać sędzią, prokuratorem, notariuszem, adwokatem, radcą prawnym albo chociaż komornikiem. W innym wypadku to trochę mija się z celem. Pewnie, możesz też zostać korpoludkiem albo urzędnikiem, ale tak po prawdzie tym można być i po wszystkim innym. Powiedziałabym, że międzynarodowe stosunki gospodarcze to połączenie stosunków międzynarodowych z ekonomią. Uchodzą raczej za lajtowy kierunek i nie przegotowują do żadnego konkretnego zawodu. Ale w dzisiejszym świecie to tak naprawdę wcale nie jest nic złego. Można się upchnąć na te wszystkie stanowiska z managerem albo specjalistą w nazwie w międzynarodowych korporacjach i siedzieć w biurze o 9 do 17. Ale tak, dla przyzwoitości i żeby dostać jakąkolwiek sensowną pracę, kończąc takie kierunek, należałoby chociaż ten angielski znać biegle. Do tego Poznań to niezłe miasto, ma dobry rynek pracy, najmniejsze w kraju bezrobocie, to zdecydowanie lepszy start niż Lublin.
  11. Zależy od uczelni tak naprawdę. Na niektórych to duża różnica, na innych niektóre kulturoznawstwa są praktycznie jak filologie.
  12. Ciekawe sąd ten wniosek. Może przejrzyj najpierw oferty pracy, to lepsze źródło informacji niż "wydaje mi się".
  13. aguagu

    Studia

    Generalnie oznacza to tyle, że przyjmą Cię na magisterską polonistykę po innym kierunku, ale najczęściej dopiero po tym, jak zdasz egzamin wstępny z zakresu studiów licencjackich na polonistyce. Nie ma tak, przynajmniej na porządnej uczelni, że ktoś Cię wpuści, jeśli nie opanowałeś materiału ze studiów licencjackich.
  14. Tak, możesz się rozwijać poza studiami, tylko po co Ci wtedy te studia? I nie generalizuję, stwierdzam tylko fakty, że zajęcia na dziennikarstwie są bez sensu i nic nie wnoszą. Powie Ci to większość absolwentów. Wejdź na jakąś grupę na fejsie i zapytaj. Poczytaj opinie w necie o kierunku i uczelni. Ukierunkuj się na co chcesz, ale na coś się ukierunkuj. Bo po dziennikarstwie nie będziesz wiedzieć niczego więcej niż po liceum. To, że ktoś starszy, kto tam był, widział i sam przeżył, próbuje Ci powiedzieć, że coś nie jest najlepszym pomysłem, to nie znaczy, że jest złośliwy albo Cię obraża. Nie chcesz, to nie słuchaj i się obrażaj, że co Ci tu jakaś stara prukwa smęci. Ale jestem w stanie postawić 100 zł, że za kilka lat sama będziesz doradzała innym, że naprawdę są lepsze sposoby na zostanie dziennikarzem niż studiowanie dziennikarstwa.
  15. Tak, tak, wiem, wiem... Jak ja szłam na dziennikarstwo lata temu, to też nie brałam pod uwagę opinii absolwentów i uważałam, że są po prostu złośliwi. A już po roku żałowałam swojego wyboru, bo hej... to jednak okazała się prawda, że na dziennikarstwie niczego nie uczą. Jednak prawdę mówili, że zajęcia są o niczym, że uczysz się głupot (typu tłuczenie przedwojennej historii prasy albo uczenie się definicji słowa magazyn kolorowy na pamięć). Jedyne, co na tych studiach sprawdzisz, to swoją cierpliwość do słuchania głupot, bo choćbyś bardzo chciała, to niczego się nie nauczysz. Pewnie, że po studiach sobie poradzisz, ale pomimo tego, co studiowałaś, a nie dzięki temu. Niektórzy po dziennikarstwie zostają dziennikarzami, to wcale nie takie trudne, bo dziennikarzem zostaje się głownie z doświadczenia i nawet ten śmieszny dyplom, na którym w środowisku patrzy się raczej z pobłażaniem, nie jest w stanie przeszkodzić zdeterminowanym. Problem tylko w tym, że zamiast marnowania czasu na dziennikarstwie mogłabyś w tym czasie studiować coś innego, co Ci się rzeczywiście w pracy dziennikarza przyda i czegoś jednak się dowiedzieć. Dziennikarstwo to po prostu za mało, żeby robić z tego osobny kierunek. Świetnie sprawdza się jako specjalizacja, na przykład na polonistyce (polonistyka to swoją drogą dobre studia dla dziennikarza, bo dają oczytanie, wzbogacają słownictwo, uczą kultury języka i poprawności językowej, która w pracy dziennikarza jest ważna). Ale wiem, że mnie nie posłuchasz, bo sama taka głupia w Twoim wieku byłam. I pewnie też będziesz zaraz zmieniać kierunek jak z połowa mojego roku. Ale powodzenia, bo jednak na błędach trzeba się uczyć własnych, a nie na cudzych.
  16. Po pierwsze to regulamin większości uczelni nie pozwala na studiowanie dwóch kierunków od pierwszego roku, a co najwyżej dopiero od drugiego. Poza tym tych dwóch kierunków po prostu nie opłaca się studiować. Tak teoretycznie to pewnie dałabyś radę, bo to są bardzo niewymagające kierunku studiów, tylko po co? I tak Ci się te dyplomy do niczego nie przydadzą. Kulturoznawstwo to takie wszystko i nic, ot żeby sobie hobbistycznie posiedzieć i porozmawiać o współczesnej kulturze, a potem znaleźć pracę w zupełnie czym innym. A dziennikarstwo to beznadziejne studia, na których nie nauczysz się niczego, a ludzie będą się podśmiewywali z Twojego dyplomu. Prace licencjackie to w zasadzie też nie problem, bo taką pracę z dziennikarstwa to się pisze przez 2-3 weekendy. Problem jest bardziej taki, że nie ma sensu jej pisać.
  17. aguagu

    Wybór uczelni

    PŁ to niewątpliwie lepsza uczelnia niż PO i perspektywy też dużo lepsze, bo Łódź to jednak duże miasto, a Opole, chociaż wojewódzkie, to jednak trochę... no cóż dziura.
  18. Jak sama zauważyłaś obie uczelnie mają mniej więcej ten sam poziom prawa i osiągają w zasadzie takie same wyniki w egzaminach na aplikacje. To tak naprawdę tylko kwestia tego, czy chce Ci się dojeżdżać. Lublin jest bardzo studencki i ma ten klimat, ale Białystok to też ładne miasto. W Lublinie jest więcej studentów, co może być tak plusem, jak i minusem, bo jak przyjdzie do szukania praktyk, to większa konkurencja. Oba miasta są dość tanie i oba mają kiepski rynek pracy, a absolwenci z obu z nich po obronie ciągną gromadnie do Warszawy w poszukiwaniu pracy.
  19. Pudło, bo akurat wydział prawa w Białymstoku jest znany w całej w Polsce z tego, że jest dobry. Zwykle zajmuje też bardzo wysokie pozycje w rankingach zdawalności na aplikacje.
  20. aguagu

    Co wybrać?

    Żaden nie jest lepszy, bo akurat i na specjalistów od finansów, i na informatyków jest duże zapotrzebowanie. To Ty musisz sobie odpowiedzieć, co chcesz w życiu robić, bo to jednak dość odległe dziedziny. To jest duża różnica, czy jesteś księgowym albo maklerem, czy programistą.
  21. Ja jednak jestem zwolenniczką tradycyjnych kierunków, a nie wynalazków, które są trochę do nich podobne. Pewnie nikt nie chce iść na tę automatyzację, bo nikt nie wie, co to u diabła jest i ludzie wolą zwykłą automatykę. Dlatego ja bym raczej brała mechatronikę, przynajmniej wiadomo, z czym to się je.
  22. Pracy dla ludzi z niemieckim jest od groma. Dla tłumaczy jest mnóstwo ofert. Tylko najlepiej się w czymś specjalizować. Jak dla mnie to lepiej jedno ogarnąć porządnie niż robić kilka po łebkach. Jakbyś na przykład ogarnęła tłumaczenie niemieckich tekstów technicznych, to raczej nie miałabyś problemów z pracą i sporo byś zarobiła. Niezłym połączeniem jest też język niemiecki i finanse. Co do prawa nie jestem przekonana. Ono daje profity tylko po wielu latach i po zrobieniu jakiejś opłacalnej aplikacji. A do tego bardzo duża konkurencja na rynku. Trochę szkoda zachodu.
  23. Na fizyce medycznej spora część roku to osoby, które się nie dostały na medycynę i siedzą tam, żeby się poduczyć i poprawić maturę. A co się po tym robi, to jest bardzo dobre pytanie. Znam tylko jedną absolwentkę i jest przedstawicielem handlowym.
  24. Administracja to takie studia dla tych, co się nie dostali na prawo. Przynajmniej taki jest stereotyp. Ale prawda jest taka, że administracja jest dość podobna do prawa, ale daje o wiele mniejsze uprawnienia. Nie można po tym iść na aplikację i raczej nie zatrudnią Cię w dziale prawnym w korpo. Zresztą ideą samych studiów jest to, że zostajesz po nich urzędnikiem zarabiającym najniższą krajową. No i jeszcze na politechnice, co już w ogóle wywoła wyraz zdziwienia u wszystkich, którzy zobaczą Twoje CV. UMK i UMCS mają prawo na zbliżonym poziomie i z obu miast i tak trzeba potem uciekać za pracą w zawodzie do większego. Prawo jednak dale wybór. Niby też można zostać po tym urzędnikiem, ale można i wieloma innymi osobami, które zarabiają lepiej.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.