Gutek
Użytkownik-
Postów
1 024 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
36
Typ zawartości
Profile
Forum
Wydarzenia
Treść opublikowana przez Gutek
-
Racja, ale studia to nie gimnazjum, więc nie powinno się oczekiwać prowadzenia za rączkę. Co więcej, kandydaci i studenci nie są klientami uczelni. Tutaj obowiązuje model hierarchiczny, zgodnie z którym znajdujący się na dole piramidy zainteresowani mają upominać się o swoje, a nie czekać aż góra łaskawie wyjdzie z inicjatywą pomocy. To już chyba żaden problem? W każdym razie powodzenia.
- 21 odpowiedzi
-
- rekrutacja
- politechnika warszawska
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Kiepscy będą z Was inżynierowie, jeśli nie czytacie wnikliwie ze zrozumieniem. Rejestracja bez numeru matury dotyczy tylko wybranych kierunków, które z jakiegoś powodu mają wcześniejszy termin składania papierów - np. dodatkowe kryteria rektutacji albo magisterka. Reszta musi czekać do czasu wydania świadectw. Tak jest chyba w całej Polsce.
- 21 odpowiedzi
-
- rekrutacja
- politechnika warszawska
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Technologia Chemiczna a Inżynieria Chemiczna i Procesowa (PWr)
Gutek odpowiedział(a) na Janek Janek temat w Techniczne
IChIP to typowy kierunek inżynierski, więc chemia tylko z nazwy. W pierwszej kolejności mechanika płynów, termodynamika, wymiana ciepła i masy, projektowanie aparatury i reaktorów, projektowanie procesów etc. Po skończeniu jest się inżynierem procesu (process engineer), a nie inżynierem chemikiem i takich ofert należy szukać. TCh to dla odmiany klasyczne studia chemiczne, które nie wgłębiają się w fizyczny aspekt zjawisk. Teraz chyba widać różnicę?- 7 odpowiedzi
-
- PWr
- kierunki studiów
- (i 8 więcej)
-
Romanistyka lub Filologia dalekowschodnia na UWr?
Gutek odpowiedział(a) na MasterChief11797 temat w Filologiczne
Osobom dostającym się z pierwszych miejsc indeks uroczyście wręcza dziekan (ilu to zależy od uczelni), więc w takiej sytuacji lepiej zaopatrzyć się w garnitur. Reszcie do wtopienia się w tłum wystarczy mniej formalny ubiór -
Dobry wybór pod warunkiem posiadania "wtyków" w potencjalnych miejscach pracy. W przeciwnym razie trzeba wiedzieć, że kierunki tego pokroju tworzy się przede wszystkim celem podreperowania budżetu uczelni (moda na bezpieczeństwo itp.) oraz zapewnienia odrobiny rozrywki emerytowanym wojskowym. I to jest poważny problem nie tylko tych studiów. Do pracy na morzu wymaga się kwalifikacji technicznych (nawigator, mechanik, elektryk) a nie biurokratycznych. Wyszkolenie potwierdzone zdobyciem koniecznego dyplomu zajmuje sporo czasu, z czego dużą część pochłania obowiązkowa praktyka morska. Natomiast do pracy za biurkiem można przyuczyć stosunkowo szybko. Prawdopodobnie to główny powód, dla którego służby (w tym wojsko i straż graniczna) przyjmują przede wszystkim osoby ze średnim i wyższym wykształceniem technicznym. Dla przykładu - na stronie Morskiego Oddziału SG od lutego znajduje się ogłoszenie o naborze motorzystów wachtowych (czyt. starszych marynarzy w dziale maszynowym) z woj. zachodniopomorskiego. Taki papier można mieć już po technikum albo skończonym I roku mechaniki z odpowiednią praktyką. Do bycia marynarzem nie trzeba mieć nie tylko studiów, ale nawet szkoły średniej. Wyrabiasz sobie morskie świadectwo zdrowia + tzw. zintegrowany kurs bezpieczeństwa, po czym w Urzędzie Morskim składasz wniosek o wydanie książeczki żeglarskiej i świadectwa młodszego marynarza albo motorzysty. Po odebraniu możesz zaczynać pływanie. Pracodawców w tej branży nie obchodzi wykształcenie, tylko aktualne papiery (wygasają po 5 latach) i doświadczenie na morzu. Skończone studia na odpowiednim kierunku (nawigacyjnym, mechanicznym lub elektrycznym) jedynie pomagają szybciej awansować na oficera. Inna droga szybkiego awansu to szkoła policealna albo kursy, chociaż to zdecydowanie droższa opcja. Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś o pracy na morzu to pytaj.
-
Ludzie doskonale o tym wiedzą. W końcu pierwszy kontakt z rynkiem mieli podczas szukania praktyk, o które dla wszelkiej maści chemików też nie jest łatwo. W takiej sytuacji tylko skrajnie naiwni będą sądzić, że pracodawcy pobiją się o nich po odebraniu dyplomu, Wracając do sedna sprawy - po co tracić pięc lat na takie studia? Żeby w najlepszym razie zatrzymać się w rozwoju i być w tym samym miejscu, co po szkole średniej? Horrendalny poziom bezrobocia wśród absolwentów tego kierunku prawdopodobnie wskazuje, że pod względem zawodowym przynajmniej część z nich doświadczyła regresu zawodowego. Mit inżyniera ciągle dobrze się trzyma i jest na bieżąco podtrzymywany, więc niektórzy znajdą prostą pracę fizyczną dopiero... po wymazaniu studiów z CV. Takie przypadki też nie należą do pojedynczych wyjątków.
-
Jeśli mowa o pracy w zawodzie, to absolutnie nie, bo to zupełnie inna kategoria. Konkurentem mechanika może być np. energetyk, ale nanotechnolog nie ma z nim nic wspólnego. W obsłudze klienta pracują też ludzie ze średnim wykształceniem, czyli kierunek studiów nie gra tutaj większej roli. Bardziej specjalistyczne stanowiska pewnie wymagają wykształcenia ekonomicznego lub pokrewnego.
- 4 odpowiedzi
-
- inzynieria
- nano
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Nie wnikam czy studia z odwołania to miejska legenda czy zamierzchła przeszłość, bo w tej chwili pozostaje to bez znaczenia. Obecnie jest tak, że zgodnie z art. 169 ust. 14 ustawy z 27 lipca 2005 roku – Prawo o szkolnictwie wyższym, podstawą uwzględnienia odwołania może być jedynie naruszenie warunków i trybu rekrutacji na studia. Przez naruszenie wymienionych zasad możemy rozumieć np. błędne obliczenie punktów albo niedotrzymanie terminów. Decyzja o przyjęciu na studia lub odmowie jest w świetle prawa decyzją administracyjną. Zalicza się więc do tej samej kategorii, co min. pomoc materialna - w tym stypendia. Jeżeli student starający się o jakieś stypendium nie spełni regulaminowych kryteriów, chociażby zabrakło mu 0,01 średniej ocen albo przekroczyłby próg dochodowy o 0,01 zł, to odwoływanie się nawet do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego niczego nie zmieni. Identycznie wygląda sytuacja z rekrutacją. Zbyt mała liczba punktów to wina kandydata, a nie jego niedoszłej uczelni. W końcu nikt nie obiecywał, że zdobycie powiedzmy 70% ogółu dostępnych punktów otworzy drogę na studia.
-
Liczbę miejsc podaje uchwała senatu danej uczelni, która stanowi podstawę do wystąpienia o środki publiczne na kolejny rok akademicki. Nawet gdyby komuś zabrakło 0,01 (słownie - jedną setną) punkta, to i tak się nie dostanie, bo limit wynika z możliwości kadrowych i finansowych. Jedyna droga to odwołać się od wyniku matur i liczyć na szczęście.
-
Wszystko zależy od wyników matur. Próg może być dużo niższy, ale też i sporo wyższy. Odwołanie nic Ci nie da, jeżeli wszystkie miejsca zostaną już zapełnione.
-
Fatalne perspektywy po kierunkach związanych z chemią utrzymują się od lat i nie widać najmniejszych szans na jakąkolwiek poprawę. Sektor chemiczny jest wybitnie kapitałochłonny, więc w potencjalne miejsca pracy trzeba zainwestować naprawdę bardzo grube pieniądze, co i tak jest obciążone pewnym ryzykiem. To nie np. IT czy rachunkowość, że wystarczy kupić komputer z oprogramowaniem i można zaczynać w każdej chwili. Przemysł chemiczny z prawdziwego zdarzenia musi mieć własne zaplecze badawczo-rozwojowe, gdzie od zera projektuje się nowe substancje i procesy ich otrzymywania. W Polsce coś takiego praktycznie nie istnieje. Tutaj konkuruje się tylko niską ceną, więc można wybierać w firmach prześcigających się w kolejnych wersjach znanych od dekad środków czystości czy farmaceutyków albo produkujących wg opracowanych na Zachodzie receptur. Tym pierwszym odpada R&D, bo np. wykorzystywane przez nich syntezy straciły już ochronę patentową i stały się ogólnodostępne i/lub dostały je w spadku po poprzedniej epoce, a drugim z powodu pełnienia funkcji czysto wykonawczej. Jeśli komuś marzy się praca w chemii, to pozostaje tylko biegłe przyswojenie języka obcego i błyskawiczna emigracja albo udanie się do zawodówki dla dorosłych, żeby móc zostać zatrudnionym w Polsce na stanowisku aparatowego. Oprócz tego już tylko prawie cuda.
-
Inżynieria nanostruktur raczej nie jest nowinką, bo od pewnego czasu politechniki oferują nanotechnologię. O gdańskiej słyszałem opinię, że program nie różni się za bardzo od obecnej od lat na tym samym wydziale fizyki technicznej. W innym miejscu może być (i pewnie jest) zupełnie inaczej. Dowiesz się jak poszukasz w Internecie ofert pracy dla nanotechnologów i pokrewnych. Jeśli zależy Ci na pracy w zawodzie, to lepiej wybrać sprawdzony kierunek, który posiada już własny rynek. Jeśli nie jest to Twoim priorytetem i dopuszczasz opcję przekwalifikowania się, to można zaryzykować i wybrać inżynierię nanostruktur.
- 4 odpowiedzi
-
- inzynieria
- nano
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Tłumaczenia z języka obcego na polski oraz w drugą stronę nie są plagiatem. W ten sposób można całkowicie legalnie (sic!) przetłumaczyć dowolną pracę dyplomową i podpisać własnym nazwiskiem. Cóż, takie mamy dziurawe prawo, a kombinatorzy nie śpią..
- 8 odpowiedzi
-
- antyplagiat
- plagiat
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zdecydowanie nie warto. Rzuć okiem na raporty Ministerstwa Nauki dot. świeżo upieczonych mgr inż. technologii chemicznej z dwóch różnych wydziałów AGH. http://absolwenci.nauka.gov.pl/reports/AGHSSK_27964.pdf http://absolwenci.nauka.gov.pl/reports/AGHSSK_27966.pdf Z tych danych wynika, że w ciągu roku od skończenia studiów, aż 50,5% abswolwentów TCh na WIMiC oraz 55,8% na WEiP wylądowało w powiatowym urzędzie pracy celem rejestracji. Gdyby tego jeszcze było mało, przeciętne wynagrodzenie w pierwszym przypadku miało wynieść niecałe 2250 zł brutto, a w drugim o niespełna 57 zeta mniej. Bez urazy, ale już nawet szeregowi pracownicy dyskontów zaczynają od 2400 zł brutto (15 na godzinę). To chyba mówi samo za siebie. Dla porównania, średnia pensja w 1. roku po ukończeniu farmacji na UJ wynosi prawie 3316 zł brutto, a rejestrowane bezrobocie zamyka się w 5%. Różnicę widać gołym okiem. http://absolwenci.nauka.gov.pl/reports/UJK_6446.pdf Natomiast analityka medyczna ląduje w tej samej lidze, co technologia chemiczna, czyli masowego bezrobocia i pracy za jałmużnę. http://absolwenci.nauka.gov.pl/reports/UJK_6447.pdf Wniosek z tego taki, że droga na skróty nie popłaca. Lepiej stracić rok na poprawkę matur niż pięć lat na studia, których dyplom nie ma wartości na rynku pracy. Gdzie ta przyszłość? Na bezrobociu czy w pracy poniżej kwalifikacji?
-
Zastanawiasz się nad studiami? Sprawdź koniecznie!
Gutek opublikował(a) temat w Czym kierować się przy wyborze studiów?
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego uruchomiło serwis z danymi o losach absolwentów w 1. roku od ukończenia studiów. http://absolwenci.nauka.gov.pl/ Dzięki niemu możemy dowiedzieć się między innymi o: - % figurujących w rejestrze ZUS, czyli odsetku pracujących w kraju - % bezrobotnych i ryzyku bezrobocia - średnim czasie poszukiwania zatrudnienia - średnim wynagrodzeniu Publikacje dotyczą okresu do 30.09.2015 i nie obejmują kierunków, które ukończyło poniżej 10 osób. Warto sprawdzić, czy rozważany kierunek na danej uczelni nie jest przypadkiem kuźnią bezrobotnych i/lub pracujących za głodowe pieniądze. Większość raportów zdecydowanie zniechęca, aczkolwiek zdarzają się optymistyczne wyjątki. -
Zarzadzanie Politechnika czy ekonomiczny?
Gutek odpowiedział(a) na Jedrzejg temat w Zarządzanie i marketing
I masz odpowiedź na postawione pytanie. Pracy nie dostaje się za literki przed nazwiskiem, tylko za posiadaną wiedzę. Zarządzanie nie zalicza się do grona kierunków technicznych (np. mechanika i elektrotechnika) ani rolniczych (np. rolnictwo i zootechnika), więc inżynierska forma tych studiów jest chwytem marketingowym, który wynika ze spełnienia bliżej niezdefiniowanych kryteriów. Inżynier zarządzania cały czas będzie w tej samej lidze, co licencjat tego samego kierunku. -
Do takiej pracy nie wymaga się dyplomu. Obsługi dowolnego programu CAD można nauczyć się na własną rękę, co jest zresztą powszechnie znanym faktem. W Internecie bez problemu znajdziesz różne zlecenia dla kreślarzy, od których nikt nie oczekuje ukończonych studiów, a jedynie czegoś w stylu portfolio. Niezła fucha, żeby dorobić sobie parę groszy. Z drugiej strony, całkiem spora grupa inżynierów (głównie mechaniki, budownictwa i pokrewnych) pracuje poniżej kwalifikacji jako kreślarze w firmach. Czasem to stanowisko bywa mylnie nazywane "konstruktorem", co działa na szkodę prawdziwych samodzielnych konstruktorów. Jednak takie rzeczy zawsze widać w zakresie obowiązków.
-
Proponuje spytać o to pracujących w Polsce ukraińskich lekarzy. Wśród najważniejszych czynników można wymienić: - Bliskie pokrewieństwo językowe równające się szybkiemu opanowaniu polskiego. Nostryfikacja odbywa się przecież w języku danego kraju. Kto miał okazję być na Ukrainie ten wie, że znajomość języków zachodnich stoi tam na żenująco niskim poziomie. Ich własny, rosyjski i następnie długo nic. Trzeba pamiętać, że lekarz musi biegle władać językiem obcym, a to utrudnia wyniesienie się za granicę. Wykwalifikowani pracownicy fizyczni mają łatwiej, bo im wystarczą podstawy. Dlatego też np. stolarz czy operator CNC z kilkuletnim doświadczeniem mogą w Polsce zarobić dwie średnie krajowe, a lekarzom pozostają żebry u Premiera. Gdyby masowo uciekli na Zachód, to płace zaraz by podskoczyły. Dlaczego zatem tego nie robią? Czy nie z powodu braku biegłej znajomości języka? - Otwarcie rynku i orientacja na pozyskiwanie Ukrainców. Oznacza to łatwość uzyskania nie tylko prawa pobytu, ale również tzw. Karty Polaka. Ponadto na rynku działa wiele firm, które wyspecjalizowały się w sprowadzaniu pracowników i na starcie oferują im pomoc w dopięciu formalności, w tym pokrycie kosztów nostryfikacji w zamian za lojalkę. Instytucje też mogą tak czynić. Coś takiego jest atrakcyjne dla obywatela państwa pogrążonego w chaosie. - Bliskość Ukrainy, czyli możliwość pozostania w realnym kontakcie z bliskimi. To również dosyć istotna sprawa. Nie sądzę, żebyś był chociaż rezydentem. Do tej pory nie spotkałem lekarza, który waliłby takie gafy. BTW - praca w danym sektorze nie czyni z automatu znawcy. Więcej pokory. To właśnie nią odznaczają się prawdziwi, a nie wirtualni i samozwańczy, specjaliści. Uprasza się o czytanie postów ze zrozumieniem. Gdybyś posiadł tę umiejętność, to w moim poprzednim poście znalazłbyś wypowiedzi, w których prostowałem podane błędy. Nic takiego nie mówiłem. Proszę nie przypisywać mi tego, czego nie napisałem. A gdzie linki do tych (obalonych swoją drogą...) rewelacji? Dyskusja dotyczy suchych faktów, a nie dogmatów religijnych, żeby podpierać się słowem.
-
Owszem, ale nie inżynierska. Grafik wykonuje pracę twórczą, a kreślarz niczego samodzielnie nie tworzy. Praca kreślarza to głównie uzupełnianie dokumentacji na podstawie gotowych projektów.
-
Nie wiem jak było w Twoim przypadku, ale przedmiot grafika inżynierska na typowym kierunku technicznym obejmuje geometrię wykreślną i co najmniej jeden CAD. Taki materiał stanowi praktyczny wstęp do tego, co wymaga już kontretnej wiedzy min. z wytrzymałości materiałów, mechaniki płynów i termodynamiki, czyli szeroko pojętego CAE, bez którego nie obędzie się żaden inżynier procesu, konstruktor lub obliczeniowiec. Nie prowadzi się studiów z tzw. grafiki inżynierskiej, ponieważ jej bardzo skromny zakres mieści się w programie technikum (gł. mechanicznego i budowlanego), które przygotowuje do pracy na stanowisku kreślarza. Taka jest różnica między inżynierem a technikiem.
-
Chociażby z Ukrainy. Nostryfikacja dyplomu i kurs polskiego kosztują podatników mniej niż 6 lat studiów (suma nawet 250 tys. zł) + rezydentura. PS: Jeżeli chcesz kontynuować dyskusję, to jak najszybciej nadrób braki elementarnej wiedzy.
-
Ograniczając się tylko do pierwszego kraju, czeskie wydatki publiczne na zdrowie wynoszą ok. 6,5% PKB i stale rosną. Polska przeznacza na ten cel w granicach 4,5% PKB bez większych szans na podwyżkę. Różnica musi być widoczna. Polska przyjmie z otwartymi rękoma każdą ilość wolontariuszy. Natomiast przy obecnym finansowaniu nie stać nas na utrzymanie większego grona lekarzy. Rezydent wysoko wykwalfikowany? Kpisz chyba? Toż to uczniak, który najpierw musi zdobyć doświadczenie i uprawnienia. Dlaczego miałby pomarzyć? A no dlatego, że nie jest niezbędny pracodawcy (w przeciwieństwie do specjalisty) i nie posiada kompetencji, które pozwoliłyby mu zarobić taką sumę, z której działający na zasadach rynkowych pracodawca odpaliłby mu 77% średniej krajowej. Tym bardziej, że specjaliści najniższego stopnia nie zaczynają od wielokrotności pensji rezydenta. Dalej nie wierzysz? Gdyby było inaczej, to rezydenci nie musieliby żebrać o pieniądze od państwa, tylko przebieraliby w coraz lepszych ofertach. Zdumiewa mnie brak podstawowej wiedzy u Twojej skromnej osoby. Zestawienia porównawcze zawsze wykonuje się w oparciu o pełen etat, będący wspólnym mianownikiem (matematyka z podstawówki), a nie dowolną wielokrotność. Gdyby zarobków nie odnoszono do podstawowego wymiaru godzin, to można by "dowodzić", że pracownik marketu zarabia ponad 5 tys. zł brutto, bo przecież praca na dwa etaty dałaby taką sumę. Jednak nie miałoby to nic wspólnego z uczciwą statystyką. Znowu wyssane z palca bzdury. Praca na ponad dwa etaty oznacza powyżej 320 godzin w miesiącu. Czy zatem chcesz powiedzieć, iż lekarz pracuje ponad 16 godzin dziennie? Najprawdopobniej pomyliło Ci się z pracą w dwóch miejscach, która nie musi i (na szczęście pacjentów!) nie oznacza pracy na dwa etaty, lecz zatrudnienie w tych miejscach na część etatu. Podobnie jak wielu nauczycieli. Tylko nie chcesz przyznać, że brak państwowej konkurencji w stomatologii przełożył się na niższe płace. W końcu łatwiej zrobić sobie wycieczkę do Warszawy i urządzić spektakl pod Kancelarią Premiera niż postawić ultimatum pracodawcy, który w takiej sytuacji podziękuje za współpracę i weźmie sobie innego. Jak nie z kraju, to z Ukrainy. Takich spotyka się już nawet na odległym od wschodniej granicy Pomorzu. Uprawiasz demagogię. Nie podajesz żadnych danych i nie dostrzegasz swojej niekonsekwencji, że niewielki zasób wolnych "niepraktykujących" stomatologów oznaczałby wysokie płace na etacie. Ponadto tak samo można powiedzieć w przypadku innych specjalistów. Tym bardziej tych, którzy jak np. psychiatra nie muszą wyłożyć grubej kasy na wyposażenie gabinetu, więc mogliby zrobić to już na początku swojej kariery. Tutaj też popisujesz się ignorancją. O dostępności dla społeczeństwa niech świadczy fakt, że 90% Polaków ma próchnicę, a studenci z Niemiec i Skandynawii przyjeżdzają do nas oglądać te "okazy" jak małpy w ZOO, ponieważ to rzecz niespotykana w kraju rozwiniętym. Oprócz tego, porównujesz nieporównywalne. Nie da się porównać relatywnie niskobudżetowej stomatologii, na którą trafiają osoby z odpowiednio grubym portfelem np. z wymagającą olbrzymich nakładów onkologią, gdzie przypadki beznadziejne należą do codzienności. Na pewno dla właścicieli wiodących gabinetów, ale już nie dla zatrudnionych dentystów, ani tym bardziej pacjentów. Na tej samej zasadzie mogę powiedzieć, że mam znajomego po marketingu i zarządzaniu w prywatnej szkółce, które doskonale zarabia. Jednak jak to będzie się mieć do ogółu? Dlatego najważniejsza jest statystyka, a nie indywidualna percepcja, która jest niemiarodajna. Oczywiście. Miałeś już okazję zobaczyć różnicę w zarobkach personelu medycznego na korzyść sektora publicznego. Teraz porównaj sobie powiedzmy oświatę i przemysł. Zestaw też wynagrodzenia oferowane absolwentom studiów przez służby publiczne (np. wojsko) oraz sektor prywatny. Te wszystkie dane bez problemu odnajdziesz w Internecie. Dla ułatwienia podpowiem, że ogrom chętnych na pracę w państwowym nie wziął się z przypadku. Ludzie ciągną do godnej płacy i stabilności.
-
Nie przeczę, zgadzam się w pełni. Jednak wydatki na służbę zdrowia w Polsce (jako % PKB oraz w $ per capita) również plasują nas w ogonie nie tylko UE, ale także OECD. Nie pomylę się za bardzo, jeśli stwierdzę, że skromniutkie możliwości finansowe państwa polskiego nie są w stanie zapewnić więcej etatów lekarskich, a niezamożne społeczeństwo nie może sobie pozwolić na luksus prywatnego leczenia. I koło się zamyka... Tak na marginesie - największym odsetkiem lekarzy może pochwalić się Grecja. Pomimo tego, opieka medyczna (w tym dostępność i jakość usług) w tym kraju nie stoi na najwyższym poziomie. W tym przypadku zapewne też chodzi o finanse. http://www.regiopraca.pl/portal/sites/regiopraca.pl/files/images/wwwregiopracapl/2/wykres_1_15.jpg?nbf811 W Polsce też zdarzają się przypadki, gdzie dostateczna ilość specjalistów nie przekłada się na dostępność leczenia. Jest to min. endokrynologia. Rzeczywistości nie da się zrozumieć, spoglądając na nią przez pryzmat zero-jedynkowy. http://www.rynekzdrowia.pl/Uslugi-medyczne/Endokrynologow-mamy-wielu-a-pacjenci-i-tak-miesiacami-czekaja-na-wizyte,140250,8.html Nie twierdzę, że lekarze są zbędni. Wprost przeciwnie. Każda placówka bez problemu obędzie się bez rezydenta, ale już nie bez specjalisty. Chodzi mi tylko o to. To akurat nie jest problemem, a korzyścią dla samych zainteresowanych. Gdyby byli zdani na łaskę rynku, to mogliby pomarzyć o 77% średniej krajowej na starcie. Opowiadasz bajki. Im bardziej upaństwowiona branża, tym wyższe zarobki. Nie wierzysz? Porównaj średnie wynagrodzenie lekarza i stomatologa. http://m.natemat.pl/016fd7b6240e0fdc97f2412dc37cc127,641,0,0,0.jpg Nie przesadzajmy z tym zabieganiem i rewelacyjnymi płacami. Co jakiś czas wypływa deficytowy zawód, który może poszczycić się świetnymi zarobkami, ale wzrost liczebności młodych adeptów obniża pensje i warunki zatrudnienia. Najpierw był szał na ludzi od zarządzania, potem na inżynierów budowlanych, a teraz dobiega końca na programistów, ale w dalszym ciągu utrzymuje się na wykwalifikowanych pracowników fizycznych. W innym wątku przytaczałem ofertę dla stolarza ze stoczni jachtowej spod Gdańska, któremu oferowano 8 tys. zł brutto, co wynikało z niewypełnionej luki na rynku. Trudno jednak oczekiwać, że stawka ta zostanie utrzymana w chwili napływu masy potencjalnych kandydatów. Taka sytuacja jest odstępstem od reguły, a nie standardem. Dotyczy to wszystkich stanowisk. Gdybyś miał rację, to pracujący niemal wyłącznie w sektorze prywatnym dentyści powinni zarabiać dużo więcej od lekarzy... Twarde liczby udowadniają, że to prywata goni państwo pod względem zarobków, a nie na odwrót. To pokazuje, że nie masz bladego pojęcia ani o podstawach ekonomii, ani o realnym życiu. Być może wszystko to dopiero przed Tobą?
-
Coś nie gra, bo listu intencyjnego potrzebuje wyłącznie uczelnia. Pracodawca pisze w nim o zamiarze przyjęcia na praktykę w określonym terminie, a dziekanat na jego podstawie wyraża (lub nie) zgodę i daje skierowanie. Skoro jesteś po I roku, to na 99% nie nauczysz się niczego przydatnego w przyszłym zawodzie i będziesz od tego, czym reszta ekipy nie chce się zająć.
-
Odpowiedzialność też ma pewien istotny wpływ na wysokość wynagrodzenia, ale ona akurat nie dotyczy osób, które nie zaliczają się do grona samodzielnych fachowców. Rezydent nie jest specjalistą, więc nie przesadzajmy z tą odpowiedzialnością. W realiach gospodarki rynkowej o płacy w największym stopniu przesądza niezbędność danego stanowiska oraz wielkość grona potencjalnych kandydatów. Za rezydentami nie przemawia żadne z tych kryteriów, a drugie ponadto ulegnie zmianie na ich niekorzyść, co wynika z nadchodzącego uruchomienia kierunku lekarskiego na trzech kolejnych uczelniach, w tym dwóch prywatnych. Cóż, nie tylko w tym przypadku brak odpowiedniego doświadczenia i/lub uprawnień utrudnia drogę do lepszych zarobków. Pomimo tego, nie słychać jednak, żeby inni żądali ustalenia i wypłaty przez państwo takich pensji, jakie sobie wyśpiewają.