Skocz do zawartości

Gutek

Użytkownik
  • Postów

    1 024
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    36

Treść opublikowana przez Gutek

  1. A czy można prosić o wydzielenie offtopu z tego wątku? Kłania się czytanie ze zrozumieniem. Tutaj też kłania się czytanie ze zrozumieniem. Gdyby rzeczywiście zasięg bezrobocia i pracy poniżej kwalifikacji wśród absolwentów tzw. medycyny oraz lekarzy ze względnie niewielkim doświadczeniem zawodowym były równe lub bliskie zeru, to obie te grupy nie miałyby dosłownie żadnych powodów do narzekania. W obliczu rażącego deficytu pracowników, pracodawca musiałby zaakceptować oczekiwania zatrudnionego, ponieważ jego odejście groziłoby np. utratą możliwości czerpania zysków z prowadzonej działalności. I tak oto skutki niedoboru pracowników można dostrzec w ofercie dla operatora walca drogowego z prowincjonalnego Sandomierza, któremu na start oferuje się 3500 zł, czyli równowartość - jak podaje Internet - średniej z tamtych stron. Dodajmy, że jego praca nie wiąże się z żadną większą odpowiedzialnością i nie wymaga lat nauki. Wobec tego nie dziwi, że taki robotnik w wielkich aglomeracjach może zarobić nawet 5000, a operatorzy CNC jeszcze więcej. Powyższy wykres z opracowania Sedlak&Sedlak. Lekarze i tak mają dużo szczęścia, że większość z nich pracuje w budżetówce, która częściej oferuje stabilne zatrudnienie i lepsze warunki płacowe. Znaczny spadek płac widać w przypadku dentystów. Liczba miejsc pracy w państwowej stomatologii jest znikoma, więc brak realnej konkurencji ze strony budżetówki spowodował, że sektor prywatny mógł zjechać z wynagrodzeniami. Gdyby Ministerstwo Zdrowia w ogóle nie opłacało rezydentur, to zarobki lekarzy byłyby jeszcze niższe, bo nie istniałaby żadna granica robiąca za płacę minimalną. Biorąc to wszystko pod uwagę, kogo wg Ciebie bardziej pożądają pracodawcy? Operatorów maszyn czy lekarzy? Czy poruszamy się w zakresie religii, skoro swoje zdanie podpierasz dowodami słownymi?
  2. Przedstawiłem liczby. Rezydentur jest mniej niż miejsc na studiach lekarskich oraz ich absolwentów. Dlatego też ogólne zwiększenie dostępności jest postulatem organizacji zrzeszających młodych lekarzy. Nie za bardzo wiesz, o czym mówisz, bo wszystkie wymienione przez Ciebie specjalizacje mieszczą się w 15-nastce największych. Medycyna rodzinna to pierwsze miejsce, pediatria trzecie, choroby wewnętrzne dziewiąte, a psychiatria trzynaste. O jakim deficycie mowa? Nie istnieją natomiast specjalizacje z dermatologii i okulistyki. http://www.bedacmlodymlekarzem.pl/2015/02/rezydentury-wiosna-2015-analiza/ Na co narzekają lekarze? A no może na to: "Żeby pokazać jak bardzo mylne mogą być powyższe porównania proponuję konkretny przykład, z życia wzięty. Moje wynagrodzenie brutto na podstawie umowy o pracę w szpitalu (jestem lekarzem „dwójkowiczem” z 28 letnim stażem pracy) wynosi 4100 zł (wynagrodzenia zasadniczego) + 25 % dodatku stażowego. W sumie brutto 5125 złotych, czyli netto 3637 zł. Tyle dostałbym na konto, gdybym pracował na cały etat bez dyżurów." http://www.ozzl.org.pl/index.php/13363-magia-cyfr-czyli-cud-mniemany-w-zarobkach-lekarzy-artykul-aktualny "Tymczasem podane przez MZ zestawienie pokazuje, że przeciętne wynagrodzenie zasadnicze lekarza specjalisty (czyli lekarza z przeciętnie ok. 15 letnim stażem) oscyluje między 3600 a 5000 złotych i wynosi najczęściej nieco ponad 4 tys. - zauważa OZZL." http://www.rynekzdrowia.pl/Finanse-i-zarzadzanie/OZZL-o-zarobkach-lekarzy-quot-klamliwa-propaganda-quot-MZ,148400,1.html Dla porównania kierownik pojedynczego sklepu sieci LIDL obecnie startuje z 5000 brutto i dostaje jeszcze służbowe auto. Musi mieć tylko wykształcenie średnie i nie spoczywa na nim żadna wielka odpowiedzialność. Wobec tego porównywalna pensja doświadczonego lekarza jest kpiną.
  3. Czy mała to kwestia uznania. Natomiast wiarygodne źródła podają, że liczba rezydentur w wielu przypadkach przewyższa liczbę absolwentów, czyli państwo części z nich świadomie zamyka drogę do zawodu. Warto podkreślić, że koszt 6-letniej edukacji na kierunku lekarskim przekracza 200 tys. zł, co pokazuje skalę marnotrawstwa pieniędzy podatników. Województwo Łódzkie szczególnie rzuca się w oczy, bo kształci niemal 16% lekarzy w Polsce, ale oferuje tylko 6% puli rezydentur. To jest naprawdę znaczna nadprodukcja. Nadwyżkę wytwarza jeszcze Śląskie, Lubelskie, Wielkopolskie i Dolnośląskie, a zauważalny niedobór występuje w Małopolsce i Warmińsko-Mazurskiem. Odpowiedź z Ministerstwa Zdrowia na jedną z sejmowych interpelacji podaje, że liczba rezydentur w latach 2009-2014 wahała się od 2500 do 3500, czyli da się zauważyć lekarzy wysłanych na bezrobocie albo do pracy poniżej kwalifikacji. Nadwyżka 433 powyżej optymistycznych 3500 w odniesieniu do 3933 daje okrągłe 11%. Nie można powiedzieć, że co 9-ty bez rezydentury to jakiś margines. Doświadczenia z własnego otoczenia nie przesądzają o ogóle. Może i można, ale w POZ i pogotowiu nie spotkałem lekarza bez specjalizacji z chorób wewnętrznych albo medycyny rodzinnej. Do endokrynologa czeka się nawet 4 lata, więc trudno zrozumieć intencje władz ograniczających dostęp do tej specjalizacji.
  4. Rejestrowanie w UP wynika z bezrobocia (a raczej potrzeby objęcia ubezpieczeniem), bo nie od dziś wiadomo, że liczba rezydentur opłacanych przez państwo jest sporo mniejsza od liczby absolwentów kierunku lekarskiego. Z kolei sektor prywatny chociaż chętnie zatrudnia specjalistów, to nie chce ponosić kosztów ich wyszkolenia. To powoduje, że część młodych lekarzy godzi się na darmową rezydenturę w ramach tzw. "wolontariatu", bo w innym razie mogą zapomnieć o pracy w zawodzie. Lekarz bez specjalizacji jest bezwartościowy. Ponieważ nie każdego stać na pracę za darmo, to zarejestrowani bezrobotni lekarze najprawdopodobniej biorą się z tych, którzy nie załapali się na płatną rezydenturę, nie mogą sobie pozwolić na bycie na czyimś utrzymaniu i nie znaleźli pracy w innym fachu - np. jako przedstawiciel medyczny.
  5. Na studiach większość ludzi jest po ogólniakach i jakoś zaliczają.
  6. Trudności w dostaniu się do psychologa nie wynikają przynajmniej z niedoboru osób z takim wykształceniem, a przede wszystkim ze zbyt małych środków przeznaczanych na ten cel. Jeśli Polska jest w ogonie UE pod względem wydatków na zdrowie, to oczekiwanie 3 i więcej miesięcy na wizytę płatną z NFZ nie powinno dziwić. W końcu nie ma nic za darmo, więc psycholog nie będzie udzielał się charytatywnie. Natomiast wydatek co najmniej stówy za jedną ograniczoną czasowo wizytę przekracza możliwości wielu osób i w ten sposób koło się zamyka - ludzie pozostają bez wsparcia, absolwenci psychologii bez pracy. Dietetycy mają jeszcze gorzej, bo wizyta u nich to zupełnia inna kategoria. Wklepałem sobie w wyszukiwarkę cennik usług dietetyka w Gdańsku i wyszło mi, że w jednej z poradni koszt pierwszej godzinnej wizyty to 150 zł, a ceny 30-minutowych kontrolnych, w zależności od zakresu, wahają się od 60 do 200 zł. Popyt na takie usługi musi być więc mocno ograniczony. Żeby nie być gołosłownym - wg danych WUP w Gdańsku zarejestrowani bezrobotni absolwenci psychologii na Pomorzu w 2013 roku stanowili 11,6% ogółu, a rok wcześniej aż 22,4%. Nie wiadomo, o ile urosłyby te liczby, gdyby uwzględniono też niezarejestrowanych oraz jaki % znalazł zatrudnienie w zawodzie. Od tamtej pory nie opublikowano już podobnego opracowania. Dla porównania to samo źródło podaje, że 7,9% ogółu absolwentów kierunku lekarskiego, w tym 9,5% wszystkich kobiet kończących te studia, było zarejestrowanych w pomorskich urzędach pracy. Lekarzy też brakuje, a jednak nawet po medycynie nie musi być różowo.
  7. Chyba nie chodzi tutaj o sam zawód, tylko raczej o nikłą szansę pracy w wyuczonym fachu. No bo ilu może być psychologów czy dietetyków? Tym bardziej, że porady psychologiczne i dietetyczne leżą poza kręgiem zainteresowań i możliwości finansowych większości społeczeństwa, a stanowiska typowo badawcze (uczelnie, instytuty) to jeszcze większy margines. Skoro tak jest, to kto i po co miałby zatrudniać masy psychologów i dietetyków? Pytanie retoryczne. Zawody psychologa i dietetyka nie są złe, ale po prostu nie istnieje realne zapotrzebowanie na wielu specjalistów tych dziedzin. Mimo tego, takie kierunki studiów i specjalności prowadzą najróżniejsze uczelnie, które potrafią przyjąć nawet 200 i więcej osób na rok, co tylko pogarsza sytuację obecnych i przyszłych absolwentów.
  8. Cóż, "biznes" za pieniądze podatników stał się już standardem w tym kraju. Jak nie staże opłacane przez UP, to wynagrodzenia przez PFRON, a roszczeniowcom ciągle mało. Tylko... Po co nam "firmy" żyjące z państowej kroplówki?
  9. Gutek

    Szkoly oficerskie.

    Do żadnej szkoły wojskowej nie dostaniesz się z podstawową maturą. Podchorążowie od samego początku dostają uposażenie i nie ponoszą dosłownie żadnych kosztów, więc chętnych na całkowicie darmowe studia z comiesięczną wypłatą i gwarancją dożywotniego zatrudnienia jest cała masa. Zresztą rzuć okiem na progi. Skoro studiujesz elektrotechnikę i zaliczyłeś (?) matematykę na tym kierunku, to podejście do rozszerzonej matury nie powinno być dla Ciebie problemem, a w ten sposób zwiększyłbyś swoje - i tak mocno ograniczone bez znajomości - szanse. Jedyna i niepewna droga do załapania się z podstawową to oczekiwanie z nadzieją, że po pierwszym semestrze albo roku będą prowadzić nabór uzupełniający, gdzie liczy się przede wszystkim średnia z tego okresu nauki. Nikt nie zagwarantuje, że coś takiego nastąpi, aczkolwiek co jakiś czas na tym etapie zwalniają się pojedyncze miejsca, bo tylko na 1. roku studiów wojskowych można odejść bez zwrotu kosztów urwanej przygody z mundurem. Nie wszyscy wytrzymują totalne zapuszkowanie i pełną zależność od dowódcy plutonu.
  10. Musisz zapłacić za semestr letni, jeśli termin płatności czesnego wyprzedził złożenie przez Ciebie rezygnacji. Jeśli więc na przykład miałeś planowo zapłacić za kolejny semestr do 28.02 i do tego dnia nie złożyłeś podania o skreślenie z listy studentów, to uczelnia ma pełno prawo wymagać od Ciebie pieniędzy bez względu na to, czy w ogóle zamierzasz kontynuować naukę. Oczywiście. Ustalenie daty początku i końca semestru leży w gestii uczelni. Jednym ograniczeniem jest zakończenie sesji podstawowej. Natomiast trwanie ustawowo wyznaczonej sesji poprawkowej do 15. marca w niczym tutaj nie przeszkadza.
  11. Gutek

    Budownictwo - gdzie ?

    Pamiętaj, że sam papierek nie spowoduje, iż tłumy pracodawców będą Cię rozchwytywać. Można fartem i/lub ściąganiem prześliznąć się przez całe studia i polec na rozmowie kwalifikacyjnej, kiedy pracodawca/rekruter poprosi np. o policzenie belki na piechotę. Wtedy nie zadziała wytłumaczenie, że wytrzymałość materiałów była na 2. roku i od tej pory wszystko wyleciało z głowy albo potrafię to zrobić tylko w Inventorze. Fizyka to żaden problem, bo na studiach technicznych uczą jej od podstaw. Identycznie jak przedmiotów kierunkowych (mechanika, termodynamika, itd.), z którymi wcześniej mieli styczność tylko ludzie po technikum. Tutaj wszystko zależy od systematycznej nauki. Natomiast z matematyką jest już dużo gorzej, bo mądre głowy układające programy studiów technicznych założyły, że student przerobił ten przedmiot w szkole średniej na poziomie rozszerzonym. Dlatego matematyka w przeciwieństwie do powyższych jest kontynuacją rozszerzenia z liceum/technikum. Dla chcącego nic trudnego. Na studia techniczne trafia też sporo ludzi bez rozszerzonej matmy, zwłaszcza na kierunki związane z chemią i mniej popularne. Jednak pomimo braków zaliczają, jeśli przyłożą się wystarczająco (czyt. podwójnie).
  12. Zgadzam się, że bardzo dużo zależy od nastawienia samego praktykanta. Jednak praktyka powinna być realizowana w oparciu o konkretny program - wprowadzający studenta w przyszły zawód, a nie widzimisię firmy/instytucji. Często słyszy się, że narzekają na brak odpowiednich ludzi, ale jednocześnie nie widzą, że same przyczyniają się do takiego stanu. Dzieje się tak, kiedy praktyka jest fikcyjna, ponieważ zakład woli przyjąć studenta zamiast zatrudnić szeregowego pracownika. Nie dość, że szkoły patronackie to nieliczne wyjątki na tle ogółu, to jeszcze bezmyślnie marnuje się wszelkie okazje do wyszkolenia. Żeby nie być gołosłownym - chyba nikt nie zaprzeczy, że np. inżynierowi od utrzymania ruchu kompletnie do niczego nie przyda się praktyka polegająca w większości na lataniu na przysłowiowym mopie i pędzlu.
  13. O charakterze i jakości praktyk w znacznym stopniu przesądza nastawienie firmy do praktykanta. Z własnej obserwacji mogę wyróżnić trzy różne podejścia. - Firma traktuje studenta jako potencjalnego pracownika i widać, że zależy jej na przekazaniu wiedzy. Opiekun chętnie wszystko wyjaśni i zleci jakieś proste zadania, a praktyki często są płatne. Mając szczęście można nawiązać kontakt z firmą i pisać pracę dyplomową na zamówiony temat, otrzymując do tego niezbędne wsparcie. Do tej grupy zaliczają się przede wszystkim duże przedsiębiorstwa zagraniczne. - Firma traktuje studenta jako darmową siłę roboczą do wykonywania prac niewymagających kwalfiikacji. Praktykant najprawdopodobniej uzupełnia kadrę wybrakowaną z powodu urlopów i/lub większej ilości pracy. Do tej grupy zaliczają się głównie polskie prywatne przedsiębiorstwa. - Firma/instytucja traktuje studenta jako zło konieczne. Praktykant od czasu do czasu ma okazję wykonać zadanie z rodzaju opisanych w poprzednim punkcie albo przyglądać się pracy zatrudnionych, jednak nierzadko słyszy, że nie ma dla niego roboty i może iść do domu. Do tej grupy w pierwszej kolejności zalicza się budżetówka. Jeśli praktyki okażą się całkowicie bezużyteczne, to sprawozdanie z nich (wymagane do zaliczenia przez uczelnię) będzie po prostu przepisaniem programu, czyli w ten sposób firma/instytucja poświadczy nieprawdę. To chyba najlepszy dowód na fikcję praktyk.
  14. Największa szkoda, że poza wyjątkami typu szkoły służb mundurowych nie istnieje planowy dostęp do edukacji na szczeblu średnim i wyższym.
  15. Będziesz mieć niezłego farta, jeśli dziekan wydziału, na którym robisz pierwszy kierunek w ogóle zgodzi się na drugi, a co dopiero 4 na raz. Z kolejnym kierunkiem może być problem, bo jednak obecność na ćwiczeniach i laboratoriach jest wymagana ustawowo, więc opuszczone trzeba odrobić. I tutaj pojawia się kłopot - co zrobić, jeśli w tym samym czasie trafią się takie zajęcia na więcej niż 1 kierunku? Z ciągnięciem kilku kierunków łatwiej mają humaniści i pokrewni, u których dominują nieobowiązkowe z definicji wykłady. Zresztą po co Ci aż 4? Przecież nie będziesz jednocześnie specjalistą 4 rozległych dziedzin.
  16. Oczywiście, ale pod warunkiem, że nie znajdą się chętni wśród swoich. Z tym może być problem, bo akademik ciągle jest tańszy od stancji, a uczelnie dodatkowo zostawiają sobie pewną pulę do wynajmu komercyjnego na doby - np. studentom zaocznym. Słyszałem o takich pojedynczych przypadkach w Trójmieście i opłatach za pokój rzędu 1,5 ceny dla swojego studenta.
  17. Ciekawa sprawa. Praktyk z reguły nie odbywa świeżak z samego początku studiów, tylko osoba będąca o krok od końca, więc frazesy pracodawców w stylu "niczego nie potrafi" można włożyć między bajki. Jednak mają się one doskonale z powodu drastycznej nadreprezentacji studentów. Dzięki temu nawet firmy, które w ogóle nie planują zatrudnić absolwentów, mogą zyskać darmowych pracowników do rutynowych zajęć albo wypełnienia wakatów spowodowanych urlopami. Gdyby pracodawcom rzeczywiście zależało na pozyskaniu odpowiednio wyszkolonego pracownika, to wyszliby do uczelni z propozycją organizacji praktyk z programem stypendialnym albo studiów dualnych i do tego na bieżąco rzucaliby tematy prac dyplomowych przydatnych dla firmy. Można trafić na takie oferty, ale ciągle są to wyjątki wyjątków. Natomiast uciążliwość bezpłatnych praktyk dla wielu polega na tym, że wakacje często są jedynym okresem, który można przeznaczyć na zarobienie pieniędzy, więc poświęcenie tego czasu na pracę za darmo nie tylko pozbawia środków na kolejny rok, ale także wymaga zaangażowania własnych funduszy. Tym bardziej, gdy praktyki odbywa się poza miejscem zamieszkania. Od niedawna coraz więcej kierunków ma profil "praktyczny", zamiast "ogólnoakademickiego", co zobowiązuje studentów do realizacji co najmniej 3 miesięcy praktyki. Zmian poza tym brak.
  18. Wypowiem się jako student tego wydziału, chociaż mój kierunek to MiBM Więc po kolei: - Niska liczba miejsc prawdopodobnie wynika z tego, że WME nie posiada (jeszcze?) bogatego zaplecza dla tego kierunku. Zdecydowana większość kadry to jednak mechanicy, co przesądza o nastawieniu przede wszystkim na mechanikę. AiR i mechatronika są więc niejako na dokładkę i tylko na pierwszym stopniu. - Większość kierunków technicznych, zwłaszcza związanych z okrętownictwem, nie cieszy się wielką popularnością. Na pozostałych też często są problemy z wypełnieniem określonego limitu i nie tylko na tej uczelni - dotyczy to również AMG i Wydziału OiO PG. - Zasadniczy problem niskiego limitu przyjęć (oprócz groźby nieuruchomienia albo rozwiązania kierunku) to wybór jednej specjalności na całą grupę większością głosów (identycznie jak na zaocznych), czyli zawsze znajdą się poszkodowani. Jeśli ktoś wybierze AiR na AMW z nadzieją na elektroautomatykę okrętową, a większość zechce informatykę stosowaną, to może się rozczarować i na odwrót. - Poziom wydziału jest naprawdę przyzwoity. Przyjmują w zasadzie każdego, ale wielu dość szybko żegną się z uczelnią, aczkolwiek systematyczna nauka gwarantuje bezproblemowanie przejście studiów. Po drugim roku zwykle zostaje mniej niż połowa, a w terminie najczęściej broni się tylko garstka pozostałych. - Do jakiejkolwiek pracy na morzu wymagane jest ukończenie odpowiedniej specjalności, bez której droga pozostaje zamknięta. Jeśli myśli się o karierze oficera elektryka na statkach, to koniecznie trzeba skończyć specjalność elektroautomatyka okrętowa i zrobić 12-miesięczną praktykę morską. Oznacza to, że skończenie AiR w specjalności innej niż elektroautomatyka okrętowa trwale zamknie Ci drogę na morze. Oczywiście nie ma obowiązku pływania i można próbować sił np. jako projektant okrętowych układów sterowania albo ich serwisant, ale i tutaj nie da rady bez wiedzy przekazywanej na tej specjalności. - Na AMW nie odbywają się żadne rejsy szkoleniowe jak na AMG. Czy to strata? Moim zdaniem nie, bo użyteczność "praktyki" odbywanej na raz przez 130 osób (tylu wchodzi na Dar Młodzieży) jest praktycznie zerowa i później nikt nie bierze jej pod uwagę. Podobnego doświadczenia nabierzesz na zajęciach laboratoryjnych. Natomiast Dziekanat może pomóc załapać się na praktyki trwające od 2 tyg. do miesiąca na promach (za przysłowiową "michę") albo holownikach (całkiem za darmo, ale w godz. 8-16 i jesteś wolny). Dlatego lepiej szukać na własną rękę i zgarnąć jakąś kasę. - Jeśli koniecznie chcesz pracować na statkach, to pewniejszym wyborem będzie elektrotechnika na Akademii Morskiej, gdzie mają większe limity i regularnie otwierają specjalność elektroautomatyka okrętowa. Na AMW można być pewnym tylko otwarcia eksploatacji siłowni okrętowych na MiBM, ale to już zdecydowanie inna bajka.
  19. Nie nazywałbym tego kryzysem. Po prostu gospodarka, zwłaszcza oparta na taniej sile roboczej, nie jest w stanie wchłonąć tylu ludzi z wyższym wykształceniem, czego dobitne potwierdzenie to wysyp żenujących ofert na targach pracy i w biurach karier. Ogromna szkoda, że w statystykach nie podaje się % absolwentów pracujących w zawodzie.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.