aguagu Opublikowano 24 Lipca 2019 Udostępnij Opublikowano 24 Lipca 2019 Pomyślałam sobie, że raz a porządnie opiszę mój pierwszy, nieudany wybór kierunku ku przestrodze dla potomnych. Jak się studiuje dziennikarstwo i komunikację społeczną na Uniwersytecie Warszawskim? Studiowałam jeszcze w czasach kiedy prowadził to Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych (który to skrót złośliwi czytali jako Wóda, Dziwy i Nic Ponadto), teraz dziennikarstwo się oddzieliło i stworzyło osobny wydział (co złośliwi interpretują tak, że nauki polityczne po prostu dziennikarstwa się wstydziły). Kierunek dzienny za moich czasów nazywał się dziennikarstwo i komunikacja społeczna, potem to przemianowali na dziennikarstwo i medioznawstwo, ale to tak naprawdę jeden pies, bo program taki sam. Byłam na specjalności dziennikarskiej, czyli tak, gdzie ląduje większość studentów (ci którzy nie wybrali ani PR-u, ani fotografii). Na początku wszystko wyglądało jeszcze w miarę ok. Niby najlepszy uniwersytet w Polsce, żeby się dostać trzeba było mieć tak co najmniej 75% z wymaganych rozszerzonych matur, kilkanaście osób na miejsce. Teraz progi pospadały ze względu na niż demograficzny, ale nie tak bardzo, bo wciąż jest duże zainteresowanie tym nieszczęsnym kierunkiem. Bo to, co się dzieje już po rozpoczęciu studiów, to naprawdę obraza intelektu tych nieszczęsnych maturzystów. Jedynym plusem są chyba właśnie studenci, w większości ogarnięciu ludzie z różnymi zainteresowaniami, z którymi można porozmawiać na aktualne tematy. No i dużo imprez na koszt wydziału, samorząd jest w tej kwestii bardzo aktywny. Jeśli jednak chodzi o zajęcia, to na palcach jednej ręki można policzyć te cokolwiek warte. Dziennikarstwo nie powinno być jednak osobnym kierunkiem, bo to po prostu nie jest żadna dziedzina wiedzy i trudno z tego uszyć studia. Dziennikarstwo sprawdza się jako specjalizacja, na przykład na studiach polonistycznych, ale kiedy próbuje się z tego zrobić osobne studia, to po prostu szyje się program z jakichkolwiek zajęć, wstępów do wszystkiego i do niczego. A program wygląda mniej więcej tak: I rok Wykład z filozofii dla całego wydziału przez jeden semestr prowadzony przez sędziwego profesora, nieco senny i same podstawy, więc jak się wie, kim byli Arystoteles i stoicy, to się niczego nowego nie trzeba uczyć. Wykład z najnowszej historii Polski, czyli powtórka z matury. Prowadzi profesor, który mówi tak cicho i sennie, że praktycznie go w auli nie słychać. Dla przyzwoitości przychodzą ze dwie osoby z roku (który normalnie liczy 200 osób) i czytają gazetę. Jak się zdało maturę z historii (a za moich czasów była wymagana na ten kierunek), to i ten egzamin się zda bez dodatkowej nauki. Polski system medialny, wykład i ćwiczenia. Prawdziwa perła. Jeśli ktoś wychował się w lesie bez elektryczności, może nawet się czegoś dowie. Na wykładzie prof. Sonczyk recytuje definicje słów gazeta i czasopismo i opowiada, jak to lubi czytywać Przegląd Funeralny, a na ćwiczeniach robimy referaty o tym, jakie są w Polsce gazety oraz stacje radiowe i telewizyjne. (PS Nie piszcie żadnej pracy u Snoczyka, bo nigdy nie wyjdziecie z pierwszego rozdziału. Będzie w nieskończoność robił poprawki własnych poprawek). Teoria komunikacji społecznej. Prof. Mrozowski napisał sobie taką książkę o komunikacji społecznej z różnymi ładnymi wykresami, które niewiele wnoszą. Potem zrobił z tego slajdy i wykład. I tych slajdów trzeba się nauczyć, żeby zdać. Do ogarnięcia w godzinę. Socjologia. Następny wykład z ogólnym wstępem do dziedziny, czyli podstawowe definicje do nauczenia się ze slajdów. Gatunki dziennikarskie. Znowu same definicje tychże gatunków do zapamiętania ze slajdów. Jedyne wartościowe zajęcia na pierwszym roku to wykład z podstaw prawa i wykład z języka jako narzędzia komunikacji, czyli tak naprawdę podstaw językoznawstwa z prof. Gruszczyńskim, który po prostu świetnie go prowadzi. II rok Mikroekonomia i makroekonomia. Kolejne wykłady z serii naucz się podstawowych definicji ze slajdów i powtórz je na egzaminie. Prawo prasowe. Wykład i ćwiczenia. Cały rok tłucze się jedną ustawę, która ma kilkadziesiąt stron i można ją przeczytać w pół godziny. Serio. Można wyzionąć ducha z nudów. Zagraniczne systemy medialne. Wykład i ćwiczenia. To samo co polski system medialny, tylko omawia się media z kilku największych krajów świata, czy raczej Europy i Ameryki Północnej. Prowadzący ćwiczenia wydaje się fajny, dopóki nie zajrzycie, jaki głupoty pisze na fejsie. Głowa mała. Technologie informacyjne mediów i dziennikarskie źródła informacji, czyli prof. Gogołek. Prawdziwa perła naszego wydziału. Nazywany też pieszczotliwie Pierdołkiem. Prof. Gogłek prowadzi teoretyczny wykład z studia.net/informatyka (bo tak na żywo to komputera na tych studiach nie zobaczycie) i napisał książkę, której sformułował jedyne słuszne definicje. Czego? Ano na przykład przeglądarki internetowej i programu antywirusowego. Musicie się tych definicji nauczyć na pamięć i odtworzyć słowo w słowo na egzaminie. Własnymi słowami nie można, wtedy jest poprawka. Ludzie zdają po kilkanaście razy. Warsztat dziennikarski, kolejna perła. Jedyne praktyczne zajęcia. Miałam je z 80-letnim panem o nazwisku Jaruzelski (może nawet z tych Jaruzelskich, bo ostatnio pracował w poprzednim systemie, a cały wydział zawsze był nieco czerwony). Nie słyszał na jedno ucho, więc żeby jakakolwiek się z nim porozumieć, trzeba było krzyczeć. Kazał pisać jakieś prace, a potem całe zajęcia je czytał, ale jak mu się dwie na różne tematy skleiły, to nawet nie zauważył. Studenci szybko stwierdzają, że to nie ma sensu, i po prostu drukują coś z neta. Jedyne sensowne zajęcia na drugim roku to język wypowiedzi dziennikarskiej, czyli tak naprawdę wstęp do poprawności językowej. Ćwiczenia prowadzą doktorantki z polonistyki, od których naprawdę można się czegoś nauczyć. III rok Pojawia się specjalizacja (np. radiowa, telewizyjna). Podobno zajęcia bywają nawet ciekawe, ale jak już pracujecie w mediach, to jesteście zwolnieni. Etyka dziennikarska, czyli powtórka z prawa prasowego. Historia mediów. Kolejna perła i są z tego niezapomniane ćwiczenia z Lidią, podczas których robi się referaty o przedwojennych lokalnych gazetach, o których nigdy nie słyszeliście i już nigdy potem nie usłyszycie. Wstęp do PR. Oj, to był niemożebnie głupi wykład. Pan upierał się, że informacje prasowe należy wysyłać zawsze w środę bez względu na to, czy do dziennika, czy to kwartalnika. Retoryka i erystyka. To nie jest złe. Wykład prowadzi Bralczyk, tylko że rzadko przychodzi. Częściej bywa w szkołach prywatnych które lepiej mu płacą. Tu pracuje chyba tylko po to, żeby napisać sobie UW obok nazwiska, ale generalnie ma wywalone. Ćwiczenia są całkiem przyzwoite. Można chodzić do Kochana, który napisał nawet jakieś niezłe książki i da się z nim pogadać. Wasilewski też jest w porządku, chociaż lubi zdradzać żonę ze studentkami. Są też jakieś przedmioty do wyboru. Te z Habielskim nie są złe. Chłop trochę zblazowany, sam wam powie, że te studia są bez sensu. No i też czasem sypia ze studentkami. Ale tak naprawdę jedyne ciekawe zajęcia to współczesne systemy polityczne z Wojtaszczykiem. To ten, który pisze podręczniki do WOS-u. Tam się czegoś dowiecie tak dla odmiany. A co do seminariów, to niby zawsze ma ich być dużo, a potem się okazuje, że prawie wszystkie są z historii prasy. Są też wymagane praktyki. Te normalne studenckie podpiszą wam w pracy. Ale jest jeszcze drugi rodzaj. Wydział wydaje taką gazetkę PDF (to tytuł, nie format), której nikt nie chce czytać ani do niej pisać. Pisanie do niej jest więc dla studentów obowiązkowe jako dodatkowe praktyki. Generalnie to plus jest taki, że wszystkie te zajęcia można upchnąć w dwa dni i chodzić do pracy. Same studia da się skończyć, nie przeczytawszy ani jednej książki, i jeszcze mieć stypendium naukowe. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania...