Witajcie, studiuje na państwowej uczelni dziennie w Warszawe. Nie jest to ścisła czołówka typu Politechnika, czy też SGH, ale mam zagwozdkę. Jestem na ostatnim półroczu teraz od października (inżynier 3.5 letni) i po dzisiejszej wizycie w dziekanacie lekko zwątpiłem co będzie dalej, ale o tym później.. Mam do zaliczenia jeszcze 3 niby śmieszne przedmioty (które jak wiadomo nic nie wnoszą, ale trudno je zaliczyć :D) teraz we wrześniu i to już są ostatnie terminy.I teraz sprawa się komplikuje, bo dopiero jak je zalicze to będę miał 12 ectsów, czyli równo tyle ile można mieć bez powtarzania roku- mam jeszcze kilka rzeczy niepozaliczanych. Normalnie nie byłoby problemu z ich limitem, ale dzięki temu że jak się nie zaliczy ćwiczeń to nie można pisać wykładu, to jest jak jest.Nie przejmuję się faktem, że będzie mnie to kosztowało sporo ponad tysiaka. Bardziej martwią mnie dzisiejsze słowa dziekanatu iż, w naszym przypadku będzie problem z powtarzaniem roku, bo rok drugi idzie nowym tokiem nauczania, a zatem może być od razu wykreślenie z listy studentów. Od kilkunastu lat akurat teraz jest zmiana i nie będę mógł powtórzyć roku. Kompletny niefart prawda? Oczywiście zakładam najgorszy scenariusz bo jeszcze mam te 3 przedmioty do zaliczenia, żeby być „bezpiecznym” i zawsze jest szansa,że w którymś się noga podwinie. Kobieta z dziekanatu coś nabąknęła, że jeszcze z rektorem by trzeba było pogadać co wtedy, ale szybko ucięła temat i powiedziała, żeby się wziąć do roboty. Może powiedzcie mi jak to wygląda prawnie. Skoro zacząłem studia na danych warunkach i ludzie przez kilkanaście lat mogli powtarzać rok, to teraz przy tej zmianie mnie się taki przywilej nie należy? Czy to dla nich problem zorganizować same egzaminy w późniejszym czasie (oczywiście w dalszym ciągu za nie płacąc w postaci warunku) skoro wykładowcy zostają tak czy siak na uczelni? Co myślicie na ten temat i o mojej sytuacji? Nie powiem tragedia zostać wylanym na samej mecie. Pozdrawiam:)