To mi przypomina moją historię. Ja zostałem przyjęty do wydziału zamiejscowego w mniejszym mieście na chemię. Na początku było dobrze. Zostałem starostą, założyłem im maila grupowego i dysk w chmurze, pozałatwiałem im książki oraz nawet jako pierwszy założyłem grupę na FB. Niestety, wszystko popsuło się w drugim semestrze. Zaczęły się pomówienia, próba degradacji (nieudana) z stanowiska starosty, blokowanie dostępu do informacji i innych rzeczy ważnych, brak współpracy w grupach laboratoryjnych (uniemożliwianie skorzystania z szkła, sprzętu i odczynników). To połączyło się z depresją której żaden specjalista mi nie wyleczył. W trzecim semestrze stałem się kimś obcym dla tych osób (bo dostałem drugi warunek i o dziwo rozłożono mi go na raty), wyleciałem z stanowiska starosty bez uzasadnienia, jeszcze bardziej zaczęto mnie dręczyć (i tu niestety jak musi być akcja to musi być reakcja czyli mówiłem głupoty, których żałowałem). Najgorzej było gdy byłem podtruty chloformem. Byłem apatyczny, ziewający (bardziej niż zwykle). Wtedy bito mnie po plecach, kopano w nogę i prowokowano do najgorszych rzeczy. Zniszczyło mnie to całkowicie. Nikogo tj. dziekana, prodziekana (który był ze mną trochę na ty), opiekunki roku czy pełnomocnika rektora (wyjątkiem był psycholog z biura ds. niepełnosprawnych który zapewnił mi zajęcia z metod nauczania i relaksacji) bo bałem się tego zrobić i mieć problemy w przypadku braku udowodnienia. Na szczęście się przeniosłem i jednocześnie wróciłem do domu. Straciłem wyjątkowe studia na poziomie politechniki, niezależność ale zyskałem spokój, ,,cudowne wyzdrowienie'' z depresji oraz przychylnych kolegów i koleżanki. Każda decyzja musi zaważyć na przyszłości.