Skocz do zawartości
Alina321

Weterynaria vs położnictwo

Rekomendowane odpowiedzi

 Witam! :)

 

Na wstępie dodam, że szukałam czy już nie został założony wątek o podobnej tematyce, ale niestety nie znalazłam nic na ten temat, dlatego postanowiłam założyć nowy wątek.

Zwracam się do Was z pytaniem, co byście mi doradziły w obecnej sytuacji, w jakiej się znalazłam. Abyście dobrze zrozumiały moje rozterki, pozwolę sobie opisać moją historię (z góry przepraszam za długi post, ale chciałabym jak najdokładniej przedstawić całą sytuację).

 

Rok temu po przebytym gap-year w celu poprawy matury rekrutowałam się na studia. Musiałam wybrać pomiędzy dwoma kierunkami, jakie mi chodziły pod głowie od dłuższego czasu i podobały mi się tak samo - weterynarią i położnictwem. Ostatecznie postawiłam na weterynarię, ponieważ uznałam, że skoro poświęciłam rok na podwyższenie wyniku i udało mi się dostać na te studia (na które jak każdy wie o wiele trudniej jest się dostać niż na położnictwo) to spróbuję, żeby w przyszłości nie żałować że miałam taką możliwość a nie doświadczyłam na własne oczy jak na nich jest. Do tej pory idzie mi na nich całkiem nieźle, wszystko udaje mi się pozaliczać w pierwszych terminach i to z dobrymi lub bardzo dobrymi wynikami. Jednakże już po jakiś dwóch miesiącach od rozpoczęcia tego kierunku zaczęłam mieć wątpliwości czy na pewno czułabym się szczęśliwa w tym zawodzie i te wątpliwości pojawiały się na pewien czas, po czym znikały, jednak w ostatnich miesiącach bardzo się pogłębiły. Moje wątpliwości wynikają z faktu, iż rozmawiałam ze starszymi znajomymi którzy będą kończyć za rok te studia i wielu z nich mi się przyznało, że żałuje wyboru kierunku, ponieważ perspektywy pracy nie są takie różowe jak można wyczytać na różnych stronach, że dość ciężko jest się dostać na staż do kliniki, w której wykonuje się skomplikowane zabiegi na nowoczesnym sprzęcie, a pieniądze z tego nie są adekwatne do 5,5 lat nauki (chyba że jesteś właścicielem kliniki, na co mnie niestety nie będzie stać przez pierwsze kilka lat po skończeniu studiów, jak nie dłużej). Owszem, praca jest, ale głównie deficyt lekarzy jest przy zwierzętach gospodarskich, gdzie już na start często zarabia się godne pieniądze, jednak w moim przypadku wiązałoby się to z przeprowadzką na drugi koniec kraju oraz dyspozycyjnością niemalże 24/7. Osobiście nie czułabym się źle w pracy przy gospodarskich zwierzętach, jednakże praca z koniecznością bycia prawie cały czas pod telefonem i koniecznością wyjazdu o każdej porze dnia i nocy bardzo utrudniłaby mi jak nie uniemożliwiła założenie rodziny, przynajmniej w pierwszych kilku latach po studiach.

 

W związku z tym zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy nie lepiej by było, jakbym od października nie rozpoczęła studiów na położnictwie. Mam absolutną świadomość tego, że te studia również są bardzo wymagające, że zajęcia trwają często po 12 godzin przez 5 dni w tygodniu, że poziom nauczania również jest wysoki. Rozmawiałam z kilkoma studentkami tego kierunku i dowiedziałam się że jeżeli ktoś jest zdeterminowany, to jest w stanie połączyć te studia z weekendową pracą. Ja również mam też trochę oszczędności, więc wiem że przez te 3 lata studiów byłabym w stanie się sama utrzymać, mogłabym studiować w mojej rodzinnej miejscowości i blisko chłopaka. Poza tym dziewczyny z którymi rozmawiałam potwierdziły też to, że obecnie ze znalezieniem pracy w tym zawodzie nie ma większych problemów, że faktycznie zarobki podskoczyły w górę i warunki pracy również się polepszyły. Poza tym osobiście uważam, że ogromnym plusem położnictwa jest to, że już po 3 latach studiów, na których jest bardzo dużo praktycznej nauki zawodu, mogłabym pracować w zawodzie (a nie tak jak w przypadku weterynarii dopiero za 4,5 roku) i bardzo możliwe, że bez konieczności wyjazdu do innej części kraju.

 

Dodam jeszcze, że nie jestem osobą, która rozpoczęła studia z weterynarii rok po maturze. Przed gap-year pracowałam i zdążyłam zrobić licencjat z kierunku, który okazał się totalnym niewypałem, więc jeżeli zdecydowałabym się dokończyć studia z weterynarii to do zawodu najwcześniej mogłabym wkroczyć w wieku 28,5 lat, a w przypadku położnictwa w wieku 27 lat. Jeżeli chodzi o moich rodziców i chłopaka, to powiedzieli, że zaakceptują każdą moją decyzję i będą mnie wspierać (ja tak jak wcześniej wspominałam utrzymywałabym się z oszczędności i pracy weekendowej oraz wakacyjnej w przerwie pomiędzy praktykami, więc nie byłabym na utrzymaniu rodziców).

 

Wiem, że nikt za mnie nie podejmie ostatecznej decyzji, ale byłabym ogromnie wdzięczna za jakiekolwiek opinie, zwłaszcza studentek/studentów tych dwóch kierunków, co osobiście uważają na ten temat. Czy faktycznie zgadzacie się z opiniami tych osób, z którymi ja rozmawiałam i które przedstawiłam powyżej? Czy warto jest spróbować rekrutować na trzeci już kierunek studiów (oczywiście nie złożyłabym wniosku o rezygnację z weterynarii, tylko wzięła roczną dziekankę, aby w razie czego wrócić od razu na 2. rok studiów)?

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, też mi się wydaje, że ekonomiczne położne jednak stoją dużo niżej od weterynarzy. Zresztą nawet dane średnich zarobków z Google to potwierdzają. Z jakiegoś powodu jest tak, że ludzie na jedne kierunki się pchają, a na inne nie. Położnictwo nigdy nie było popularne właśnie przez niskie zarobki. 

 

Jak sobie wejdziesz na "różne strony" to dopiero znajdziesz narzekań pielęgniarek i położnych. No chyba że wyniosły się do Skandynawii, to już nie narzekają. ;)

 

Poza tym ludzie zawsze narzekają. Nie spotkałam się jeszcze z kierunkiem, którego absolwenci nie opowiadaliby, jak na rynku jest ciężko. Branże, w których stosunkowo łatwo dostać pracę i stosunkowo dobrze na początku płacą, można policzyć na palcach jednej ręki. Wszyscy inni mają pod górkę, zwłaszcza na starcie. Chętnych zawsze jest za dużo, a pensje za niskie. 

 

Jakby człowiek chciał tego słuchać... Ja nie dość, że jestem z wyżu demograficznego, to jeszcze studiowałam filologię. "łooo matko, humanistyczny kierunek, pewne bezrobocie!" "przecież po tym można tylko w szkole uczyć", "jak ty w szkole pracę znajdziesz, jak nauczycieli zwalniają". 

 

No kurczę żyję sobie już tyle lat, pracuję, może milionerką nie zostałam, ale z głodu też nie umarłam i to bez zostawania nauczycielką. Początki, zanim nabyłam doświadczenia, były trudne. Setki CV, zero odpowiedzi. No ale w końcu jakoś pykło i poszło. 

 

Na Twoim miejscu zastanowiłabym się raczej, czy wolisz leczyć zwierzęta czy przyjmować porody. To jest najważniejsze pytanie. Będziesz to robić przez kilkadziesiąt lat. Spróbuj wybrać taką pracę, żebyś jej potem nie nienawidziła i nie była przez resztę życia nieszczęśliwa. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

23 godziny temu, aguagu napisał:

No, też mi się wydaje, że ekonomiczne położne jednak stoją dużo niżej od weterynarzy.

Błędnie Wam się wydaje. Wg Ekonomicznych Losów Absolwentów bezrobocie rejestrowane przez PUP w 1. roku po dyplomie (obrona w 2017) dotyka 54,6% weterynarzy po SGGW i tylko 2,6% położnych po WUM. Mediana zarobków tychże weterynarzy we wskazanym okresie wynosi zaledwie 1477,67 zł (!) i 4222,86 zł dla danych położnych.

 

Rzeczywisty obraz sytuacji i rynku jest taki, że po weterynarii ogromnie trudno o pracę w zawodzie i nie ma mowy o negocjacji warunków, gdy położna znajdzie ją bez problemu i w dodatku w mocno uzwiązkowionym środowisku. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję bardzo za wszystkie odpowiedzi, jakie otrzymałam do tej pory. Wezmę pod uwagę wszystkie opinie, jakie przeczytałam dotychczas. Oczywiście wciąż uważam wątek za otwarty i zachęcam do komentowania i wyrażania swoich opinii, być może pomoże to w przyszłości również innym osobom, które będą miały podobny dylemat.

Pozdrawiam serdecznie :)

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

20 godzin temu, Gutek napisał:

Błędnie Wam się wydaje. Wg Ekonomicznych Losów Absolwentów bezrobocie rejestrowane przez PUP w 1. roku po dyplomie (obrona w 2017) dotyka 54,6% weterynarzy po SGGW i tylko 2,6% położnych po WUM. Mediana zarobków tychże weterynarzy we wskazanym okresie wynosi zaledwie 1477,67 zł (!) i 4222,86 zł dla danych położnych.

 

Rzeczywisty obraz sytuacji i rynku jest taki, że po weterynarii ogromnie trudno o pracę w zawodzie i nie ma mowy o negocjacji warunków, gdy położna znajdzie ją bez problemu i w dodatku w mocno uzwiązkowionym środowisku. 

No tak, ale jak już spojrzysz na inne dane, typu wynagrodzenia.pl, to się okaże, że średnia zarobków weterynarzy jest większa niż położnych. Tak ogólnie wśród wszystkich, a nie tylko zaraz po dyplomie (a takich osób dotyczą dane z ELA). Na wynagrodzeniach dla położnych mediana to 3600 brutto, a dla weterynarzy 4200 brutto. Pytanie więc, jak to się dalej potoczy i który zawód jest rozwojowy. Jest wiele zawodów, do których trudno się wbić, bo jest wielu chętnych. Ten próg wejścia jest rzeczywiście wysoki i trudno coś znaleźć osobie bez doświadczenia. (Pod tym względem mój zawód, tj. tłumacz, jest absolutnie tragiczny). Osoby początkujące długo szukają i często biorą rzeczy bardzo mało płatne. Sytuacja osób, które przetrwały ten moment i są już doświadczone, mają wiedzę, są specjalistami wygląda zgoła odmiennie. Są też zawody, do których wejść jest w miarę łatwo, bo brakuje ludzi. Położnych i pielęgniarek po prostu w Polsce brakuje, a te, które pracują, są zwykle dość stare, bo mnóstwo młodych wyjechało pracować za granicę. Dostać pracę będzie więc pewnie łatwo, ale pytanie, na ile to jest rozwojowe w przyszłości. Weterynarze, którzy są dobrymi specjalistami, czyli na przykład specjalizują się w wąskiej dziedzinie albo zajmują gatunkami, na których większość weterynarzy się nie zna, mają naprawdę dobre stawki i dobrze zarabiają. Przeciętniacy nie mogą znaleźć pracy albo ledwo ciągną. Za to w przypadku pielęgniarek i położnych wystarczy dyplom, żeby dostać pracę, nie trzeba się wyróżniać. Taka jest moim zdaniem różnica. 

 

Tak na marginesie to nie jestem fanką systemu ELA. Pomysł jest zacny, ale wykonanie trochę takie jak wielu innych rzeczy w urzędach za publiczne pieniądze. ;) Po pierwsze w tym systemie jest straszny burdel. Autorzy próbują zestawiać zarobki po grupach kierunków, ale w samej klasyfikacji jest totalny burdel. Te same kierunki powtarzają się w kilku kategoriach albo są przyporządkowane dość osobliwie, na przykład w kierunkach społecznych znalazłam kiedyś inżynierię danych (sic!). Nie osobnej kategorii dla kierunków ekonomicznych, więc te sobie krążą po wszystkich innych działach od ścisłych do humanistycznych. Słowem: garbage in garbage out. Same wskaźniki bezrobocia też nie do końca odzwierciedlają sytuację zawodowe i często to rejestrowane bezrobocie mija się z faktyczną liczbą pracujących. Nie wszyscy się rejestrują tylko dlatego, że nie mają pracy, za to dużo osób rejestruje się tylko po to, żeby dostać dofinansowanie na działalność gospodarczą. Inną sprawą jest to, że tzw. zarobki po studiach trochę się już zdezaktualizowały. Nie mamy żadnej pewności, że dochody ludzi widniejących w tych statystykach to zarobki z pracy w zawodzie i że studia miały jakikolwiek wpływ na ich wysokość. Dziś bardzo dużo ludzi pracuje już w trakcję studiów w zawodach pokrewnych lub nie, coraz popularniejsze jest też chodzenie na studia w ramach samorozwoju przez osoby dorosłe, które finansowo się już ustatkowały. ELA traktuje to wszystko jednakowo i tak przez kilka lat wisiało tam, że po filozofii na UW zarabia się średnio 15 tys. złotych (najwidoczniej studiował ją hobbystycznie jakiś prezes dobrze prosperującej firmy i zawyżył wszystkim statystyki). Dlatego ja już wolę sprawdzać dane z wynagrodzenia.pl albo pracuj.pl. Wiem, że to dane ankietowe albo z ofert pracy, a nie dane dla całej populacji, ale chociaż zakładam, że osoby wzięte pod uwagę rzeczywiście wykonują zawód X, a nie tylko skończyły studia X, a wykonują zawód Y. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5 godzin temu, aguagu napisał:

Pytanie więc, jak to się dalej potoczy i który zawód jest rozwojowy.

Zasadniczym problemem weterynarii jest znikomy zakres świadczonych usług. Na ogół albo ludzi nie stać albo uznają, że zwierzęta są na tyle tanie, że nie warto ładować grubej kasy - tym bardziej, gdy ryzyko jest znaczne. Tymczasem kolejne uczelnie rolnicze otwierają weterynarię, chociaż rynek pozostaje mocno przesycony.

5 godzin temu, aguagu napisał:

Za to w przypadku pielęgniarek i położnych wystarczy dyplom, żeby dostać pracę, nie trzeba się wyróżniać. Taka jest moim zdaniem różnica. 

Zgadzam się z Tobą, ale ponieważ większość musi być przeciętna, to szans i perspektyw nie rozpatruje się w odniesieniu do jednostek.

5 godzin temu, aguagu napisał:

Na wynagrodzeniach dla położnych mediana to 3600 brutto, a dla weterynarzy 4200 brutto.

Wynagrodzenia.pl tworzą raporty na podstawie ankiet, a jak doskonale wiadomo, sektor publiczny ma chorobliwą tendencję do zaniżania swoich wypłat przez odliczanie dodatków, potrąceń itp. GUS informuje, że w 2018 przeciętna pensja położnej w sektorze publicznym wyniosła 5455 zł i 4856 zł w prywatnym. Położne, podobnie jak pielęgniarki i lekarze, mają pewną wysokość wynagrodzenia zagwarantowaną ustawowo, o czym weterynarze mogą pomarzyć. Identycznie ze strajkiem o lepsze płace i warunki zatrudnienia.

5 godzin temu, aguagu napisał:

Autorzy próbują zestawiać zarobki po grupach kierunków, ale w samej klasyfikacji jest totalny burdel.

Dlatego biorę na warsztat tylko same kierunki, a nie bliżej nieokreślone zbiorowiska.

5 godzin temu, aguagu napisał:

Te same kierunki powtarzają się w kilku kategoriach

Nic dziwnego. Przecież np. informatyka może być zarówno kierunkiem technicznym, jak i ścisłym, a jeśli w nazwie ma dodatkowo "ekonometria" - społecznym.

5 godzin temu, aguagu napisał:

Nie mamy żadnej pewności, że dochody ludzi widniejących w tych statystykach to zarobki z pracy w zawodzie i że studia miały jakikolwiek wpływ na ich wysokość.

Oczywiście, że tak. Wielu pracuje poza zawodem ze względu na lepszą kasę, a wpływ ich studiów na zarobki ogranicza się tylko do uznania kierunku w oczach pracodawcy. Przecież nie będzie uważać się za porażkę sytuacji, gdy magister inżynier pracuje np. jako analityk, zamiast być konstruktorem czy technologiem.

5 godzin temu, aguagu napisał:

Dziś bardzo dużo ludzi pracuje już w trakcję studiów

ELA zawiera raporty dotyczące także formy studiów i nie dziwi to, że absolwenci marnych prywatnych szkółek zarabiają najwięcej z powodu długiego stażu pracy. Dlatego absolwent studiów dziennych na państwowej uczelni nie będzie porównywał się z kimś takim. Ponadto każdy z nich wyróżnia mających doświadczenie pracy i bez niego.

5 godzin temu, aguagu napisał:

tak przez kilka lat wisiało tam, że po filozofii na UW zarabia się średnio 15 tys. złotych (najwidoczniej studiował ją hobbystycznie jakiś prezes dobrze prosperującej firmy i zawyżył wszystkim statystyki).

Piszesz w stylu "ja i mój pies mamy średnio po trzy nogi, więc statystyką można się podetrzeć". Widziałem ten raport i oprócz imponującej średniej, zamieszczono w nim także niewielką liczbę absolwentów (mała reprezentatywność), medianę (duuuużo niższa od średniej) i kwintyle, które wcale nie prezentowały się rewelacyjnie (rozkład bardzo daleki od normalnego). Tak więc czytając go ze zrozumieniem, pominąwszy nawet aspekt stricte statystyczny, dojdzie się do wniosku, że zaoczna filozofia na UW wcale nie jest fabryką krezusów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, Gutek napisał:

Zasadniczym problemem weterynarii jest znikomy zakres świadczonych usług. Na ogół albo ludzi nie stać albo uznają, że zwierzęta są na tyle tanie, że nie warto ładować grubej kasy - tym bardziej, gdy ryzyko jest znaczne.

Żyjesz na planecie, na którą nie chciałabym nawet jechać na wakacje. :P W moim świecie ludzie wydają na wetów więcej niż na swoich lekarzy. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@aguagu, nie sądzisz, że to dlatego, iż kosztowne i ryzykowne przypadki (w tym nieopłacalne "spady" z prywatnych placówek) opłaca NFZ? No niestety, świat jest brutalny. Poważniej chore (i to wcale nie w stanie agonalnym) zwierzęta kieruje się do eutanazji zwanej eufemistycznie "uśpieniem", a ludzi próbuje leczyć (czy raczej oddalać w czasie ostatnie chwile) za państwowe pieniądze, choćby pacjent nigdy nie wpłacił wykorzystanych przez siebie środków i szanse powodzenia były bliskie zeru. Między innymi dlatego przeciętny weterynarz zajmuje się głównie prostymi rzeczami typu sterylizacja/kastracja, szczepienia, odrobaczanie, złamania, popularne infekcje itp., co w porównaniu do "ludzkiej" medycyny jest wręcz kroplą w oceanie. A skoro liczba wchodzących na rynek weterynarzy nie jest kroplą w stosunku do lekarzy, to nic dziwnego, że weterynaria wiąże się z przeciętnie bardzo słabymi perspektywami. Doświadczenie bezrobocia wśród jej absolwentów sięgające 50-80% i średnie dochody do 2k zł brutto nie świadczą o tym, że rejestrują się po dotację i następnie koszą hajs na swoim ani zyskują przyzwoicie płatną pracę u kogoś. Sytuacja nie prezentuje się lepiej nawet w regionach stricte rolniczych, o których można by sądzić, że rolnictwo oraz przemysł mięsny i mleczarski wzmagają popyt na weterynarzy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

44 minuty temu, Gutek napisał:

Sytuacja nie prezentuje się lepiej nawet w regionach stricte rolniczych, o których można by sądzić, że rolnictwo oraz przemysł mięsny i mleczarski wzmagają popyt na weterynarzy.

W tym wypadku powiedziałabym, że jest raczej odwrotnie. Przemysł mięsny i mleczarski nie jest zainteresowany leczeniem zwierząt, co najwyżej wykorzystaniem ich do momentu, do którego jest to możliwe, podtrzymywaniem przy życiu, dopóki zwierzęta nie staną się zbędne albo ich ciał nie będzie można do czegoś wykorzystać. Wykonuje się tylko najprostsze zabiegi, zabezpiecza przed chorobami zakaźnymi, droższe się nie opłacają, bo by się bilans nie zgadzał. Ten przemysł jest jednak dość okrutny. Weź pod uwagę, że nawet takie knury kastruje się na żywo, bo znieczulenie to za duży koszt. Jeden weterynarz jest tam zapewne w stanie obsłużyć tysiące zwierząt. Niemniej autorka pisze, że do tego jest mniej chętnych i łatwiej znaleźć pracę, w co wierzę, bo tu mogą w grę wchodzić jakieś osobiste i sentymentalne powody. Nie jest to miejsce dla miłośnika zwierząt. 

 

Ludzie zupełnie inaczej się zachowuję, jeśli w grę wchodzą zwierzęta towarzyszące. Przynajmniej pisząc z punktu widzenia dużego miasta i pewnej grupy społecznej. Wiele osób jest w stanie płacić za zabiegi przedłużające życie zwierzęcia, nawet jeśli to tylko odkładanie nieuniknionego, kiedy w grę wchodzi więź emocjonalna. Najwięcej pieniędzy w życiu na cele medyczne wydałam w pewnej warszawskiej specjalistycznej przychodni dla gryzoni. Chociaż te zwierzęta i tak żyją zaledwie kilka lat. I uwierz, że nie byłam jedyna, zawsze tam były tłumy. Ludzie kochający swoje zwierzęta o wiele chętniej otwierają portfele niż rolnicy i hodowcy, bo tu w grę wchodzi zupełnie inna motywacja. 

 

Co zaś do NFZ-u, to obecnie mało znam ludzi, którzy korzystają z usług publicznej służby zdrowia, raczej częściej chodzi się po jakichś Luxmedach itp., ale to też pewnie dlatego, że w otoczeniu mam ludzi względnie zdrowych. Kiedyś w przyszłości może się to zmienić. Albo i nie, bo równie dobrze może się okazać, że leczenie choroby X nie jest refundowane albo refundowane są tylko przestarzałe metody leczenia i trzeba będzie zbierać kilkaset tysięcy na leczenie. Wtedy to na pewno przekroczy wydatki na weterynarz. ;) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

21 godzin temu, aguagu napisał:

. Przemysł mięsny i mleczarski nie jest zainteresowany leczeniem zwierząt, co najwyżej wykorzystaniem ich do momentu, do którego jest to możliwe, podtrzymywaniem przy życiu, dopóki zwierzęta nie staną się zbędne albo ich ciał nie będzie można do czegoś wykorzystać.

Nikt nie twierdzi, że zakres kompetencji weterynarza ogranicza się tylko i wyłącznie do leczenia. To również m.in. szereg czynności związanych z "eksploatacją" zwierząt hodowlanych, nadzorem uboju, kontrolą produktów odzwierzęcych itd., co jest domeną raczej prowincji niż metropolii.

21 godzin temu, aguagu napisał:

Wiele osób jest w stanie płacić za zabiegi przedłużające życie zwierzęcia, nawet jeśli to tylko odkładanie nieuniknionego, kiedy w grę wchodzi więź emocjonalna. Najwięcej pieniędzy w życiu na cele medyczne wydałam w pewnej warszawskiej specjalistycznej przychodni dla gryzoni.

Tylko rzecz w tym, że anegdoty nie mają wpływu na ogólny obraz rzeczywistości i podejście większości społeczeństwa, a poza tym powstaje tutaj zasadnicze pytanie - jaki jest sufit wydatków na weterynarza? Czy byłabyś skłonna poświęcić powiedzmy kilkadziesiąt tys. zł dla swojego zwierzaka? Nie stanowi to równowartości skomplikowanego leczenia człowieka. I jaki % społeczeństwa wydałby tyle samo lub więcej? Właśnie takie kwestie decydują o tym, że weterynaria wygląda tak, a nie inaczej. Tymczasem po wklepaniu do wyszukiwarki "NFZ najdroższy pacjent" dostaniesz pierwszego linka, który mówi o astronomicznej kwocie 3,5 miliona zł w 2014 roku. Tak więc finanse medycyny i weterynarii dzieli wręcz prawdziwy kanion, co tę pierwszą stale pcha do przodu, a drugą zatrzymuje w miejscu bez realnych widoków na rozwój i tym samym kolejne miejsca pracy.

21 godzin temu, aguagu napisał:

Co zaś do NFZ-u, to obecnie mało znam ludzi, którzy korzystają z usług publicznej służby zdrowia, raczej częściej chodzi się po jakichś Luxmedach itp.,

Tak się składa, że głównym obciążeniem NFZ nie są odpowiedniki usług popularnych w Luxmedach itp., czyli niskobudżetowe konsultacje, podstawowa diagnostyka i jednodniowa chirurgia, lecz to, co z natury nie przynosi żadnego zysku, a jest konieczne ze względu na standardy diametralnie odmienne od weterynaryjnych (czyt. nie "usypiamy" poważnie chorych ludzi). Chociaż pole do podboju rynku SORów, OIOMów, onkologii i wielu innych specjalizacji jest ogromne, to jednak znajduje się poza obszarem zainteresowań kapitału prywatnego, bo... nie da się na tym zarobić.

 

Podsumowując dyskusję - głównymi hamulcami weterynarii są pieniądze i ograniczenie się do usług rentownych, co przyczynia się do tego, że popyt na weterynarzy rośnie wielokrotnie wolniej od podaży absolwentów wypuszczanych przez coraz to kolejne uczelnie rolnicze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.





  • Wypowiedzi z ostatnich 10 dni

    • Hugo Boss Energise z pewnością można opisać jako energetyczne i pobudzające – takie jak nadchodząca pora roku. Zapach jest trwały i silny, utrzymuje się na ciele przez cały dzień, a na odzieży nawet do kilku dni. Stanowi połączenie drzewa cytrusowego, mandarynki, kardamonu i kolendry.
    • Witajcie,  ostatnio rozważam studiowanie dietetyki na mgr bo Polskie Towarzystwo Dietetyków składa ustawę o regulacji zawodu dietetyka jako medycznego więc bardzo możliwe, że w najbliższej przyszłości osoby po dietetyce otrzymają Prawo Wykonywania Zawodu więc automatycznie będą miału uregulowaną pensję i pozycję z własnym samorządem jak lekarze, pielęgniarki czy farmaceuci.  Osobiście interesuje się dietetyką i rozważam robienie studiów magisterskich niestacjonarnie, tylko mam wątpliwości, czy to ma sens skoro ciągle słyszy się, że perspektywy nie są dobre ponieważ bardzo dużo absolwentów dietetyki jest obecnych na rynku pracy przez co wysoka konkurencja jest.  Mam też opcję wyjazdu za granicę i chętnie z niej skorzystałbym tylko waham się, ponieważ nie wiem, czy całe życie chciałbym mieszkać w innym kraju i dlatego rozważam tą dietetykę jako taką alternatywę, gdy za kilka lat chciałbym wrócić i wiem, że gdy ten kierunek zostanie uregulowany to raczej już nie będzie szansy na robienie magisterski bez licencjata z tego kierunku a nawet może stać się 5-letnia.  Co o tym sądzicie, czy według Was warto inwestować kolejne 2 lata czy lepiej postawić wszystko na 1 kartę i wyjechać?  
    • Holandia, kraj tulipanów, malowniczych kanałów i rowerów, jest jednym z najbardziej fascynujących miejsc na mapie Europy. Dla wielu z nas marzenie o zwiedzeniu Amsterdamu czy urokliwych wiosek jest jak spełnienie marzeń. Jeśli również masz tę wyjątkową okazję, zastanawiasz się pewnie nad wyborem środka transportu.
    • Powszechna i postępująca cyfryzacja sprawia, że wiele aspektów współczesnego życia zawodowego i prywatnego przenosi się do sfery internetowej. Dzięki temu intensywnie rośnie także zapotrzebowanie na specjalistów, zajmujących się doskonaleniem, zarządzaniem czy monitorowaniem zjawisk występujących w cyfrowym świecie. 
  • Najpopularniejsze tematy na forum

×

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.